CIERPLIWOŚĆ, PRZYKŁADY TEMATYTCZNE

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- 1 - 

W domach wielu z nas rosną w doniczkach ozdobne rośliny. Stoją na parapecie okiennym, na stojakach lub wiszą w specjalnych koszyczkach na ścianie. Troszczy się o nie mama lub babcia, a czasem i wy dostajecie zadanie podlewania ich, by nie zwiędły. Ale po to, by rośliny te pięknie wyglądały i łatwiej mogły się rozwijać, nie wystarczy tylko podlewać je. Trzeba również przesadzać do większych doniczek, gdy za bardzo urosną. Ja również na wiosnę ubiegłego roku przesadziłem moją roślinę nazywa się filodendron. I wtedy - korzystając z okazji - wziąłem kawałek starej łodygi, bez żadnych liści ani korzenia i włożyłem do ziemi w zupełnie nowej doniczce. A może wyrośnie z niej nowa roślina? Słyszałem, że tak właśnie można wychodować nowy kwiat. Zaczął się okres oczekiwana. Co drugi dzień podlewałem zakopaną łodygę, które tylko kawałek widać było na powierzchni. Ale minął tydzień, potem drugi i trzeci, i nic się nie działo. Minął miesiąc, i nadal nic! Zacząłem już tracić cierpliwość i zastanawiać się, do czego lepiej wykorzystać doniczkę. I gdy już byłem zdecydowany wszystko wyrzucić, pewnego ranka zauważyłem pękniecie na skórce łodygi! Następnego dnia pęknięcie poszerzyło się, a czwartego dnia zobaczyłem malutki, zielony kiełek!  - Roślinka zaczęła żyć! Moje wyniki okazały się skuteczne! Wtedy ; przekonałem się, że przy pielęgnacji roślin trzeba dużo cierpliwości!

Dziś mój filodendron ma kilka dużych, zielonych liści i nadal rośnie.

Ks. Czerniejewski R., Prorok musi być cierpliwy, BK 5 /1989/, s. 269-271

- 2 -

Do klasy Roberta chodził chłopak o dwa lata starszy od wszystkich, ponieważ już dwa razy musiał powtarzać rok szkolny. Ten repetent był bardzo zaczepny i już prawie każdy w klasie od niego oberwał. Wtedy często zdarzało się, że pokrzywdzony, nie mogąc starszemu i silniejszemu "oddać", rzucał za nim różne wyzwiska, gdy był w bezpiecznej odległości. Przerośnięty" uważał to za coś normalnego i nawet się nie obrażał. Kiedy jednak zaczepił Roberta i sprawił mu ból, nie usłyszał żadnych przezwisk. Robert nigdy nikogo nie poniżał przez wyzwiska. To najpierw zdziwiło napastnika, a potem zaczęło go denerwować. Zaczął zaczepiać Roberta coraz częściej, ale Robert nie dał się sprowokować. Postanowił, że będzie cierpliwy i nie odpowie złem za zło. A ponieważ w klasie był zwyczaj wpisywania do pamiętników, dał swój pamiętnik temu nieprzyjaznemu koledze. Zaskoczył go tym zupełnie. Odtąd przeszła mu ochota atakowania Roberta. A w swoim pamiętniku Robert przeczytał taki oto wpis repetenta: "Mądrzejszemu ode mnie Robertowi".

Ks. Czerniejewski R., Prorok musi być cierpliwy, BK 5 /1989/, s. 269-277.

- 3 -

Paweł ma 6 lat. Mieszka w dużym mieście tak jak wy. Rodzice bardzo go kochają. Dlatego Paweł mówi wszystkim, że ma dobrych rodziców. Paweł ma też starszą siostrą i młodszego brata. Wszyscy bardzo się szanują i kochają. Dla Pawła zbliżał się wyjątkowy dzień. W niedługim czasie miał pójść do szkoły. Z wielką radością i utęsknieniem oczekiwał na ten dzień. Myślał - wreszcie zacznę chodzić do szkoły. Będę mógł nauczyć się i poznać tyle ciekawych rzeczy, których teraz jeszcze nie rozumie. Ale każdy kto chodzi do szkoły musi mieć wiele przyborów. Jakie rzeczy są potrzebne do szkoły? /Tornister, pióro, książki, zeszyty itd./

Pewnego dnia tata Pawła dał mu nowy tornister. Była to dla Pawła wielka radość. Wiedział już, że tornister jest do szkoły bardzo potrzebny. Ale oprócz tornistra otrzymał jeszcze nowe pióro i kredki. Paweł był dobrym i grzecznym dzieckiem, dlatego zaraz zaczął tatę całować i dziękować za tak potrzebne dla niego rzeczy.

- 4 -

Phillis Irene Northcott złamała kręgi szyjne, gdy miała 18 lat. Straciła władzę w rękach i nogach. Od wielu lat leży w łóżku. Ktoś, kto został uderzony jej wewnętrznym spokojem, zapytał o powód tej przedziwnej wewnętrznej harmonii. Odpowiedziała: "Dla czego mam narzekać? Moje życie nie jest w moim ciele, lecz w mojej duszy, a ta jest zdrowa, jak w pierwszym dniu swego istnienia".

Codziennie przychodzą do niej ludzie, przynoszą swoje troski i zmartwienia, a gdy odchodzą, są pocieszeni - pocieszeni przez człowieka który sam miałby największe prawo do tego, aby go pocieszano.

- 5 -

13 lipca ubiegłego roku telewizja polska emitowała film naszej produkcji: „Karate po polsku". Wspaniałe tło filmu stanowi przepiękny zakątek augustowskiej ziemi z jeziorem Studzieniczne wraz z kaplicą na wyspie, z pięknymi drzewami, beztroskimi i prawie oswojonymi łabędziami i uroczymi widokami zachodzącego słońca. Jakże jednak smutnie, a nawet wręcz tragicznie ukazany został na tym cudownym tle natury - współczesny człowiek. Główny bohater filmu, Piotr artysta malarz z Warszawy, wraz z kolegą spotykają się z agresywną, przestępczą grupą miejscowej bandy, która sieje strach w całym środowisku, w zastraszonym społeczeństwie, a bezradny w sytuacji jest nawet przedstawiciel władzy - sierżant milicji. Cóż z tego, przyjezdni malarze mają dużo dobrej woli, unikają konfliktowych spotkań kiedy w końcu i tak Piotr dochodzi do wniosku, że jedyną drogą wyjścia jest siła fizyczna, spryt, mocny cios i przestraszenie przeciwników. W rezultacie ginie przywódca bandy, Roman, ale ginie również i Piotr. Całe piękno natury niszczy mroczna postawa ludzi pogrążonych w niewoli zła moralnego. W wolności, a właściwie samowoli, człowiek zerwał z Bogiem, przekreślił przykazania i popadł w straszliwą niewolę grzechu. Konflikt z Bogiem doprowadził w konsekwencji do konfliktu ze sobą, z innymi ludźmi, a także z przyrodą (zabijanie prądem ryb, bezmyślne niszczenie roślin i zwierząt)...

Ks. Antoni Boszko Chrzest niosący pojednanie BK 85/6

- 6 -

Zbliżały się imieniny Łukasza. Już tydzień wcześniej zaprosił na nie swoich kolegów i koleżanki. Sporządził specjalną listę, by nikogo nie pominąć z tych, których kocha. Oczekiwany dzień imienin nadszedł. Była to niedziela. Pierwszy pojawił się Maciek. Wkrótce przyszły: Ania i Ola oraz Jurek i inni. Każde dziecko przyniosło swemu koledze imieninowy upominek. Stół w pokoju odświętnie udekorowany. Mama Łukasza upiekła pyszny placek, gorąca herbatka z cytryna czekała, by ją podać...

Dzieci złożyły solenizantowi życzenia upominki i, wszyscy zasiedli do stołu. Wydawać by się mogło, że tego dnia Łukasz był wyjątkowo szczęśliwy. A jednak... Ten kto uważnie przyglądał się, dostrzegł że bohater uroczystości myślami jest hen, hen, daleko... I tak było w rzeczywistości. Łukasz myślał o Jacku, swoim serdecznym przyjacielu. Chodzili do jednej klasy, obaj byli. ministrantami. Co więcej, myśleli że gdy dorosną, ukończą szkołę średnią, razem pójdą do seminarium duchownego, by zostać księżmi Oczywiście trzymali to w  wielkiej tajemnicy. Co mogło się stać z Jackiem? Przecież jeszcze wczoraj zapewniał na zbiórce ministrantów że przyjdzie. Dzisiaj nie spotkali się bo każdy na innej Mszy św. służył. Gdy tak był pogrążony w myślach - nagle usłyszał dzwonek, zerwał się z krzesła, pobiegł do drzwi. Nie mogło być inaczej tona pewno Jacek. Był tego pewien. Niestety, to koleżanka przyszła do jego młodszej siostry, by pójść z nią na spacer...

Łukasz wrócił na swoje miejsce. Był nie pocieszony. Wszyscy po chwili dostrzegli, że solenizant z trudem powstrzymuje łzy. Jeszcze moment, jeszcze chwila, jak nie przyjdzie - myślał Łukasz - trzeba będzie pójść do łazienki, tam sobie popłakać, umyć twarz i wrócić do wspólnej zabawy. Przecie tak nie można, to nie jest po męsku, moje osobiste przeżycia nie mogą psuć atmosfery wspólnego świętowania! Znowu dzwonek. Tym razem mama otworzyła drzwi. Zapanowała ogólna radość. Jacek zasapany, nieco spocony, stał w drzwiach. Rozebrał się, przeprosił Łukasza za spóźnienie. Przed pójściem w gości musiał wykupić lekarstwo dla chorej babci w aptece dyżurującej, prawie na końcu miasta. Złożył życzenia solenizantowi. "Jako mój dar - powiedział - byłem dzisiaj u Komunii św. w twojej intencji i bardzo modliłem się za ciebie".

Łukasz nie posiadał się z radości. Serdeczny kolega dotarł, nie zawiódł. Tak wspaniały dar otrzymał od niego. Dopiero teraz rozpoczęła się zabawa!

EUCHARYSTIA - ŹRÓDŁEM JEDNOŚCI I ODRODZENIA BK 87

- 7 -

We Francji przed kilku laty zawiązała się wspólnota, której doświadczenia są dziś szeroko znane i studiowane. Tworzą ją w większości ludzie ułomni, kalecy. Ludzie tacy spychani są często przez sprawnych na margines życia tak, jak zepchnięto na przedmieścia Betlejem do lichej szopy Jezusa i Jego Matkę. Tu w L’Arche czują się akceptowani i zaproszeni do współpracy przez pełnosprawnych. Radość życia w tej wspólnocie emanuje na przyjezdnych.

Mówi się, że miarą społeczeństwa humanitarnego jest stosunek człowieka do ludzi najsłabszych, upośledzonych fizycznie i psychicznie. Jean Vanier, twórca wspólnoty zwanej L’Arche - Arka, profesor filozofii jednego z uniwersytetów w Kanadzie, podjął ideę utworzenia takiego społeczeństwa, w którym ludzie zdrowi uczyliby się żyć z ludźmi upośledzonymi, a radość życia stałaby się dobrem wspólnym. Dla tej idei zarzucił działalność uniwersytecką i kupił we Francji część wioski. Jej mieszkańcy odsuwali się zrazu od przybyszów, To choroba upośledzonych czyniła wyraźny przedział. Zdrowi lękają się choroby. Cierpienie chorych burzy "uporządkowany" świat sprawnych. Stąd choć staropolski zwyczaj każe nam zastawiać na wigilijnym stole jedno miejsce dla człowieka biednego, bezdomnego, to przecież uczciwie musimy sobie powiedzieć, że gdyby do niejednych naszych drzwi zapukał ktoś nieznajomy, obdarty w dodatku, może upośledzony, to kto wie, czy nie zatrzasnęlibyśmy szybko przed nim drzwi, jak zatrzaskiwano w Betlejem drzwi przed Matką, która była w potrzebie. Pusty talerz uprzątnęlibyśmy, by nie psuł nam dostatniego spokoju, jakiego zażywamy w te święta.

Znajomy, który niedawno odwiedził wspólnotę L’Arche Jeana Vaniera, opowiadał o niezwykłej liturgii, którą tworzyli obok członków wspólnoty L’Arche, także mieszkańcy wioski z czasem przemienieni szczególnym blaskiem Miłości "arki". W procesji na wejście ustawili się: do krzyża jakiś mały garbaty człowiek, który wszelako wysoko niósł krzyż nad garbem okrutnym jak Golgota. Świece nieśli sunąc po posadzce kościoła dwaj mężczyźni upośledzeni chorobą Heinego-Medina. Lekturę odczytał człowiek dotknięty dziecięcym porażeniem mózgowym, który tak wykrzykiwał poszczególne słowa, jakby chciał zaśpiewać coś w wysokiej tonacji. Robiło to niesamowite wrażenia na kimś, kto przywykł przeżywać liturgię jakby coś wysublimowanego, dopracowanego w każdym calu na sposób teatralnego spektaklu. Nie, to nie był teatr! Ci ludzie próbowali żyć. Obecność ludzi zdrowych - bo drugą lekturę czytał człowiek całkiem sprawny - mówiła, że obecność na Mszy świętej, to nie jest jakieś estetyczne przeżycie, lecz sposób uczestniczenia w tajemnicy Wcielenia Syna Bożego. On także będąc bogatym - stał się ubogim. Siedząc po prawicy Ojca uniżył samego siebie, przyjąwszy postać Sługi. Może nie rozumiemy do końca takiego uniżenia śpiewając czasami naiwnie w kolędzie:

"Czy nie lepiej, nie lepiej, nie lepiej

siedzieć było w niebie,

wszak Twój Ojciec niebieski, niebieski

nie wyganiał Ciebie..:

Jean Vanier nazwał swoją wspólnotę „Arką". Jak biblijna arka okazała się miejscem schronienia dla wszystkich, którzy zechcieli do niej wejść, tak Kościół podług Bożych zamiarów ma być miejscem powszechnego humanizmu miejscem schronienia dla wszystkich, miejscem spotkania i powszechnej radości. Tu właśnie, w Kościele, spodziewamy się zrozumienia dla każdego człowieka. Bo ufamy, że ci wszyscy, którzy się tu spotykają, rozumieją co znaczy, że Bóg stał się Człowiekiem, że stanął pośród nas i nie lękał się naszych ułomności. Co więcej - zechciał obarczyć się naszym cierpieniem i dźwigać nasze choroby.

Tę przedziwną miłość Boga do człowieka uwikłaną w ludzki los, podziwiał i rozważał w nabożnym skupieniu pewnej betlejemskiej nocy święty Franciszek z Asyżu. Po powrocie z Ziemi Świętej zainscenizował on w Grecio - małej miejscowości położonej w Umbrii spektakl, który dzisiaj ludzie sztuki nazwaliby happeningiem. Do groty położonej w górach wprowadził rodziców z dzieckiem, a także wołu i osła. W tej scenerii sprawowano Mszę świętą, na którą przyszli także okoliczni pasterze. Święty Franciszek adorował Dziecię, a Dziecię do Franciszka się uśmiechało. W prostej, poetyckiej wyobraźni Biedaczyny z Asyżu począł się nasz bożonarodzeniowy żłobek, stajenka, do której spieszą dzisiaj dzieci i dorośli, by rozważać w tym obrazie przedziwną Miłość, która nie zna lęku przed bliźnim: kimkolwiek by on nie był - jest człowiekiem.

Może dlatego opuszczamy w tę noc nasze domy, w których zażywamy błogiego pokoju tych świąt, bo czujemy, że trzeba w te dni być z ludźmi. W te dni także czujemy bardziej niż kiedykolwiek wewnętrzny niepokój, jeśli nie ma wśród nas ludzi, których powinniśmy kochaś. Czujemy niepokój wtedy, kiedy nasze serca nie są arką dla tych, którzy mają prawo do naszej miłości.

STAĆ SIĘ DLA WSZYSTKICH "ARKĄ" BK 88

- 8 -

Różne są rodziny. Dobre i złe, udane i niezbyt udane, dobrane i zupelnie nie pasujące do siebie. Można by tak wymieniać w nieskończoność. Są też rodziny, które - niestety - nie mają dla siebie czasu. W tym miejscu przypomina mi się pewne wydarzenie zanotowane przez ks. Kazimierza Wójtowicza w Notkach:

- Tatusiu!

Ojciec wsadził akurat nos w płachtę dziennika, więc odburknął tylko od niechcenia, nie odwracając się od lektury:

- Co znowu?

- Czy ja, kiedy będę duży, muszę też czytać gazety? - Naturalnie!

- Dlaczego, tatusiu?

Ale ojciec nie dosłyszał już tego pytania, bo trafił na interesujący passus o sporcie.

- Dlaczego? Chciałbym wiedzieć! - Hm...? Dlaczego? Co dlaczego?

- Dlaczego, kiedy będę duży, muszę też czytać gazety?

- Jak się jest dorosłym, to zrozumiałe, że się czyta gazety. Trzeba być ze wszystkim na bieżąco.

- Co znaczy: na bieżąco?

- O nieba, ty brzdącu, to znaczy mniej więcej tyle, co orientować się. Rozumiesz?

- Nie.

- To porozmawiamy o tym kiedy indziej. Teraz pozwól mi wreszcie doczytać do końca.

- A dlaczego, tatusiu, nie możesz czytać, kiedy ze mną rozmawiasz?

- Bo to mi przeszkadza. Rozmowa zawsze przeszkadza. Zapamiętaj sobie, że w ogóle powinno się jak najmniej mówić.

- A nasz nauczyciel mówi bardzo dużo.

- Nie nudź! W końcu po to jest nauczycielem, aby mówił. Ale dzieci powinny być cicho! Zrozumiano?

- Tak, ale kiedy całą godzinę nie otworzę ust, to nauczyciel też nie jest wcale zadowolony

- Dosyć tego! Pozwól mi w końcu czytać! Jeżeli dalej będziesz mnie tak ogłupiał tymi swoimi pytaniami, to znajdę się wkrótce w domu wariatów.

- A czy tam też trzeba czytać gazety? - Nie, nie! Tam nie ma żadnych gazet!

- O, to fajnie - ucieszył się synek - kiedy cię odwiedzę, będę mógł z tobą normalnie porozmawiać i nie będzie ci to wreszcie przeszkadzać.

Tak, ten prosty przykład, wzięty prosto z życia, dobrze ilustruje nasze rodzinne problemy. A tymczasem Bóg zawsze docenia wartość rodziny. Powiedzmy sobie otwarcie: Bóg chce człowieka w rodzinie, dobrej rodzinie.

Ks. Jan AUGUSTYNOWICZ APOSTOLSTWO NAJPIERW W RODZINIE Materiały Homiletyczne Nr 151 Rok C – Kraków 1995

- 9 -

Zapoznam was z historia życia Stefana Penczka, który przeżył zaledwie 12 lat. Urodził się w rodzinie bardzo religijnej 27 lipca 1968 roku koło Wadowic. Rozwijał się bardzo dobrze, był zdrowy, energiczny, wesoły i nic nie zapowiadało jego późniejszej choroby. Był tak ruchliwy i wesoły, że to nawet niepokoiło jego matkę. Gdzie tylko się pojawiał, od razu było tam głośno i wesoło, aż czasem za wesoło. Czarował innych swoją osobowością i zachowaniem. Nie lubił przyjmować pochwał, które czasami sprawiały mu przykrość. Nie wywyższał się nad innych. Zawsze zjawiał się, jak mówią jego rówieśnicy, przy tym, którego spotkała jakaś przykrość. Chętnie pomagał innym w nauce. Był zdolny, a przy tym pilny i odpowiedzialny. Zawsze odważnie i stanowczo występował w obronie krzywdzonych i poniżanych wykazując niesłychana stanowczość i nieustępliwość. Do popełnionych przez siebie win szybko, szczerze i serdecznie się przyznawał prosząc o przebaczenie.

Zachorował w marcu 1978 r. nie mając jeszcze 10 lat. Lekarz przy badaniu chorego na odrę zauważył na podniebieniu małą brodawkę, która szybko zaczęła się rozrastać i okazała się złośliwym mięśniakiem. Tak rozpoczęła się prawdziwa odyseja cierpienia niespełna dziesięcioletniego chłopca, który swoje życie ofiarował podczas pielgrzymki na Jasną Górę Matce Bożej... Nikt nie słyszał od niego słów skargi czy buntu wobec swego losu, a był całkiem świadom swojej nieuleczalnej choroby, o której sam przeczytał w Encyklopedii Zdrowia. Wiedział, że dni jego życia są policzone. Ta świadomość musiała być bardzo bolesna, gdyż był chłopcem żywym, energicznym i pełnym zapału do życia.

Pewnego razu poprosił swoją matkę o zamknięcie okna, bo akurat przechodziła tamtędy gromada roześmianych dzieci. Na słowa mamy, że będzie ci za duszno i gorąco, odpowiedział: "Czy ty, mamuś, wiesz, co ja czuję, kiedy słyszę te zdrowe dzieci?" Choroba utrudniała mu mówienie, przełykanie, nawet oddychanie, a kiedy bóle stawały się coraz silniejsze, zwierzył się mamie: "Mamuś, ja chciałem cierpieć, powiedziałem Matce Bożej, że ja przyjmę te cierpienia, bo wiedziałem, że mogę tak uwielbić Boga, ale nie wiedziałem, że to takie wielkie". Napisał list do Ojca Św. Jana Pawła II, że modli się za Niego i swe cierpienie i upokorzenie ofiaruje w intencji Ojca Św. i za Kościół. Otrzymał odpowiedź od Papieża z podziękowaniem za list, i zapewnieniem o modlitwie z błogosławieństwem.

Lekarz powiedział: "To jest nie do pomyślenia, żeby ktoś mógł to tak przeżyć, gdyby nie miał tej siły Boskiej, bo to jest nie do przeżycia". A ojciec karmelita: "Trzy razy go spowiadałem, dwa razy udzielałem mu sakramentu chorych, jestem szczęśliwy, że mogłem z nim rozmawiać w ostatnich dniach życia." Odwiedził go również na kilka godzin przed śmiercią ks. kardynał Macharski, który powiedział: "Tu człowiek uzyskuje prawdziwą hierarchię wartości. Mam wrażenie, że widziałem świętego".

Ks. Henryk Krenczkowski - "BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY UMIERAJĄ W PANU" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(137) 1996

- 10 -

Pozwólmy przemówić obrazowi. To mocny obraz, który chociaż wydobyty z filmu, wykracza poza kino, ponieważ pokazuje rzeczywistość. Truffaut oparł go na prawdziwej historii, która wydarzyła się w epoce Oświecenia. Jego bohaterem jest dziecko - «Dzikie Dziecko».

Chłopiec ten nie był wychowywany w ludzkiej rodzinie. Gdy już minęła ciekawość ludzka, nie wiadomo było za bardzo, co z nim zrobić. Pewien nauczyciel i jego stara guwernantka proponują, że zajmą się dzieckiem. Okazuje się jednak, że oswojenie go jest prawie niemożliwe. Żadnego porozumienia, samotność. Nie udaje się z nim nawiązać kontaktu. Cała ludzka łagodność nie radzi sobie z tą wewnętrzna blokadą dziecka. Można jedynie postawić miskę w kącie kuchni, aby dziecko chłeptało jak zwierzę swoje pożywienie. Pozornie nic się nie dzieje. Pewnego dnia dziecko ucieka. To jest porażka. Chłopiec daje się ponownie złapać w momencie, gdy próbuje ukraść jedzenie na podwórku jakiegoś gospodarstwa. Mały odkrył, że istnieją domy, a w nich można zaspokoić głód. Doprowadzają go do nauczyciela. I tu następuje scena decydująca.

Guwernantka stara się użyć całej mądrości swego serca, aby się wypowiedzieć jak najlepiej. Twarz dziecka pozostaje nieruchoma. Potem nagle chłopiec bierze ręce starej kobiety i patrzy na nią. W ciszy kładzie obydwie dłonie kobiety na swoją twarz. Wówczas widać już tylko dwa spojrzenia pokrywające się łzami. W dziecku oraz pomiędzy dzieckiem a guwernantką zaczyna się "coś nowego."

Dziecko to Izrael, to my, to ja.

Ks. Teodor Suchoń - Z JEZUSEM WSZYSTKO NA CHWAŁĘ BOŻĄ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1(144) – 2000

- 11 -

Niedawno był wyświetlany w naszych kinach film "Ogniem i mieczem", nakręcony według powieści Henryka Sienkiewicza. Wiele starszych dzieci na pewno oglądało ten film oparty na prawdziwych wydarzeniach z pięknej historii Polski. Bohaterowie filmu i powieści - częściowo wymyśleni przez pana Sienkiewicza - przeżywają przygody, które naprawdę mogły się zdarzyć.

Chciałbym, byśmy przypomnieli sobie jedno z filmowych i powieściowych wydarzeń: uprowadzenie pięknej Heleny - narzeczonej Jana Skrzetuskiego. Uprowadza ją Kozak, który był w niej zakochany i nie chciał dopuścić do ślubu Jana i Heleny. Kto pamięta, jak ten Kozak miał na imię? (Bohun) - Ukrył on Helenę w dzikim i strasznym miejscu pod strażą wróżki i czarownicy Horpyny, by nikt nie mógł Heleny odnaleźć. (Czarci Jar)

Co było potem? Czy Bohunowi udało się utrzymać tajemnicę? Nie! Została ona odkryta przez przyjaciół Skrzetuskiego, którzy dowiedzieli się o miejscu przetrzymywania Heleny i uwolnili ją. Jan i Helena po długiej rozłące spotkali się ponownie i pobrali się. Ich historia zakończyła się pomyślnie, a ponura tajemnica Bohuna wyszła na jaw...

Nie jest to jedyny sekret w dziejach ludzkości, który został ujawniony! Było już wiele spraw złych, niedobrych albo wstydliwych, które wyszły na jaw.

Ks. Rafał Czerniejewski - NIE MA NIC ZAKRYTEGO! BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 12 -

W jednej parafii źli ludzie wtargnęli do kościoła w nocy i ukradli drogocenne obrazy. Wszyscy byli oburzeni na oprawców włamania. Dzieci tej parafii pytały księdza proboszcza na lekcji religii, dlaczego tych złodziei Pan Bóg zaraz nie ukarał... Ksiądz prosił dzieci, by modliły się za tych biednych ludzi, bo oni posłuchali szatana i stali się jego złym nasieniem. Może się nawrócą i zrozumieją, komu służą? Przypomniał także ludowe powiedzenie, że "Pan Bóg jest nierychliwy, ale sprawiedliwy"! To znaczy, że na końcu świata, gdy przyjdzie czas ostatecznego żniwa, wtedy sprawiedliwy Bóg wyda polecenie: "Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza". Dopiero wtedy się okaże, kto był pszenicą, a kto kąkolem. I każdy otrzyma za dobre czyny nagrodę, a za złe karę.

O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - "NIERYCHLIWY, ALE SPRAWIEDLIWY" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(142) 1999

- 13 -

Opowiadają o św. Wincentym, że w jego życiu miała miejsce następująca historia. Przyszła do niego kobieta i skarżyła się, że w jej domu są nieustanne kłótnie. Wszczyna je mąż, który jest ze wszystkiego niezadowolony. Pytała, co powinna robić, aby tę sytuację zmienić. Święty odpowiedział, że rozwiązaniem jej problemów będzie szklanka wody. Zdziwiona kobieta pyta, jak tę kurację stosować. Świątobliwy kapłan odpowiedział, iż powinna w momencie, gdy zrozumie, że sytuacja zmierza do kolejnej kłótnie, wziąć łyk wody do ust, ale nie przełykać, tylko trzymać tak długo, aż mężowi ochota na kłótnię przejdzie. Po kilku tygodniach kobieta przyszła podziękować Wincentemu. Zaświadczyła, że sytuacja w jej domu zmieniła się radykalnie. Obecnie nie jest już potrzebna kuracja szklanki wody - i kłótni nie ma. W mieście, gdzie rozegrała się ta historia do dziś funkcjonuje przysłowie "Napij się wody świętego Wincentego!". Opowieść ta powinna uzmysłowić, że jesteśmy zobowiązani do naśladowania cierpliwości naszego Ojca, który jest w niebie.

Ks. Jerzy CZERWIEŃ - TAJEMNICA OJCOWSKIEJ CIERPLIWOŚCI Materiały Homiletyczne Nr 180 Rok A – Kraków 1999

- 14 -

Leczenie Betty trwało 20 lat. Gdy zachorowała w 1927 r. miała 19 lat, gdy opuszczała Leprosorium w 1947 r. - miała lat 40. Leczenie, które miało trwać kilka miesięcy, przeciągnęło się do 20 lat. Z Carwille wyszła z mężem, z dobrym człowiekiem, Harzym, by zacząć życie tak, jakby oboje mieli po 20 lat.

Dzięki czemu nie załamała się? W lecznicy była kaplica, której drzwi nigdy nie były zamknięte. Każdego miesiąca robiono badania, aż ostatni wynik będzie negatywny, to znaczy, że w organiźmie nie ma już zarasków Hansena. Harry prędzej doczekał się takiego wyniku. Betty tę radość tak opisuje: „Następnego ranka wstałam o piątej rano, aby pójść na Mszę św. Kiedy weszłam do naszej pięknej i cichej kaplicy, przed ołtarzem klęczał już Hary. Pamiętał tak jak ja, komn przede wszystkim należy podziękować. Mnie czekały jeszcze dwie próby. Wynik naprzód pierwszy, a potem drugi okazał się negatywny . Jakże dziękowałam Bogu, że wszystko już się skończyło".

Gdy z mężem opuszczała Carwille, powiedziała: Zawsze wierzyliśmy, niezachwianie, że jeżeli będziemy szukać przede wszystkim Królestwa Bożego, wszystko, czego będzie nam trzeba, zostanie nam przydane. Różne inne rzeczy, aż po najmniejszy kwiatek i najdrobniejszą radość na naszej drodze, będą szczególnymi darami Boga”.

Ks. Szurlej J., Dramat chorego, BK /1970/, s. 236-238

- 15 -

Tak - to było we wtorek po południu. Staś przebywał w domu, w swoim pokoju. Siedział przy stole i wpatrywał się w swój kącik biologiczny. Trzy doniczki z kwiatami stały w rzędzie. Były to naprawdę piękne kwiaty. Ale tym razem nie o nich myślał. Swoje zainteresowania skupił na podziemnej części roślin. Aby tę zagadkę rozwiązać, przygotował czysty słoik. Otwór słoika przykrył rozrzedzonym płótnem, wciskając je nieco do środka. Na powierzchni płótna ułożył trochę waty, a na niej cztery dorodne ziarna fasoli. Następnie wlał do słoika tyle wody, żeby sięgała aż do spodu waty i dobrze ją zwilżał.. Tym razem w kąciku biologicznym Stasia między kwiatami pojawił się słoik z ziarnami fasoli.

Mijały dnie. Staś pilnie obserwował ziarna, ale ciekawych zmian nie dostrzegał. Może tylko jedno zasługiwało na uwagę, że ostatnio jak gdyby one trochę zgrubiały. I na tym kończyły się spostrzeżenia. To trochę niepokoiło a nawet martwiło Stasia. Czy można być pewnym, że doświadczenie się udało? W takich chwilach starał się dodawać sobie otuchy i przyrzekał, że będzie cierpliwie czekał...

Jeszcze raz powróćmy do Stasia. Jak wiemy, cierpliwie czekał. Czekał do końca. Aż któregoś dnia zauważył, że ziarna zaczęły kiełkować. Od tego czasu niemal każdy dzień przynosił interesujące zmiany w ulubionym kąciku. Były to prawdziwe cuda. Dlatego Staś wcale nie żałował, że się tyle natrudził i tak bardzo musiał być cierpliwy.

Ks. Czesław Adamkowicz - MIEJ CIERPLIWOŚĆ

- 16 -

Władimir Dudincew "Nie samym chlebem"

Bohater walczy o prawdę, chce by zastosowano jego maszynę do odlewania rur, ale spotyka opór ze strony naukowców, autorytetów, którzy go niszczą. Gdyby jego maszyna przeszła, oni byliby odsunięci na dalszy plan. Pakują go do więzienia. Wychodzi przed czasem uwolniony decyzją Sądu Najwyższego. Przedtem przez kilka lat je chleb z tranem i ziemniaki, ubrany byle jak, przez wielu uważany za dziwaka. Pisze bez rezultatów odwołania, bo nie ma znajomości. Wreszcie zwycięża, jego maszyna zostaje wyprodukowana, jej praca daje wspaniałe wyniki. Zmienia się atmosfera wokół niego, wczorajsi przeciwnicy są przymilni, proponują, by kupił sobie dom, samochód, komfort, a on odpowiada jednym zdaniem, które stanowiło treść jego życia: "Nie samym chlebem człowiek żyje".

Ks. Andrzej Buryła – KTÓRĘDY DO SZCZĘŚCIA Krośnice 2000

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agul-net.keep.pl