CHOROBA, PRZYKŁADY TEMATYTCZNE

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- 1 - 

Dla mojej znajomej starszej pani, która z powodu choroby nie wychodzi z domu, wszystkie dni stały się ponure. Aż pewnego razu przyszły do niej dzieci ze szkolnego klubu przyjaciół książki i zaproponowały, że będą jej przynosiły książki z miejskiej biblioteki, by uprzyjemnić jej czas. I rzeczywiście: przychodzą raz w tygodniu i przynoszą świeżą lekturę. Prócz tego same dzielą się swoimi przeżyciami szkolnymi, swoimi radościami. Ta samotna staruszka już teraz nie jest taka smutna, jak kiedyś - wie, że ktoś o niej myśli.

Ks. Molenda B., Dobre uczynki - owocem obecności Chrystusa w nas, BK 1/1987/, s. 6-7

- 2 -

Wojtek, którego poznałem przed dwoma laty, też był nieszczęśliwy. Ciężko chorował i długie miesiące nie mógł wychodzić z domu. Ale jego smutek trwał tylko do pewnego czasu, bo wkrótce jego przyjaciele dowiedzieli się o jego chorobie. Zaczęli prowadzić mu w szkole zeszyty, by nie musiał tyle przepisywać, regularnie go odwiedzali, tłumaczyli lekcje. Mimo iż Wojtek tak wiele opuścił i wycierpiał, jednak roku nie stracił, a na świadectwie miał nawet kilka piątek. Komu zawdzięcza swoją radość?

Ks. Molenda B., Dobre uczynki - owocem obecności Chrystusa w nas, BK 1/1987/, s. 6-7

- 3 -

Nazywał się Stefan Penczek, urodził się w roku 1968, a umarł w r. 1980, mając lat 12. Niedługo przed śmiercią napisał własnoręcznie list do Ojca św. Jana Pawła II takiej treści: "Kochany Ojcze Święty! Pragnę powiadomić, że jestem 12-letnim chłopcem, na imię mi Stefan, mieszkam pod Oświęcimiem. Jestem ciężko chory, wyrósł mi guz na podniebieniu. Jem tylko potrawy płynne, ciężko mi się oddychało, dopóki nie założono mi rurki. Gdy guz był mniejszy, miałem dietę. Trudno było - wokoło wszyscy jedli wędliny, słodycze, smaczne jedzenie, ja jadłem chleb 3-dniowy, ale zniosłem to cierpienie. Naprawdę dużo bym dał, żeby zjeść kromkę świeżego chleba, bo to już piąty miesiąc. Tę chorobę przechodzę po raz drugi. Ojciec Święty potrzebuje, żeby się za niego modlić. Dlatego te cierpienie i upokorzenie chcę ofiarować właśnie w intencji kochanego ojca z Rzymu i Kościoła św. - niech się rozwija, jak tylko Ojciec Święty Św. sobie życzy. Obfitych łask Bożych, zdrowia i sił do pracy, serdecznie życzy chory Stefan."

 W ciągu dwóch tygodni nadeszła odpowiedź z Rzymu z własnoręcznym odpisem papieża. Nadejście tego listu wywołało wielką radość u Stefana. Ojciec św. podziękował mu za list, zapewnił o modlitwie i polecił opiece Matki Bożej - Uzdrowienia chorych i udzielił błogosławieństwa.

Ks. Falkowski S., Krzyż zbawienia, BK 1 /1984/, s. 36

- 4 - 

Kiedyś jeden ksiądz odwiedził pewną chorą mamusi. Leżała w łóżku. W glinianym wazoniku stały różowe stokrotki... obok fotografia, oparta o lampę. Ksiądz wziął fotografię do ręki, na fotografii dziewczynka. Ksiądz fotografię odwrócił, czyta napis: moja "pociecha". Kto to? - pyta ksiądz. - To moja córka: Zosia... Teraz jest w przedszkolu, ale jak przyjdzie, to nawet kiedy mnie głowa boli i kiedy krople nie pomagają na moje serce - jest nam razem tak dobrze, tak się cieszymy.. Zosia mnie rozweseli... .

- 5 -

Mama przyprowadziła swoje chore dziecko, Michała do lekarza. Lekarz po zbadaniu dziecka mówi: "Proszę mu dawać to lekarstwo, przez dwa tygodnie, trzy razy w ciągu dnia. Jest dość gorzkie, ale powinno mu pomóc".

Po dwóch tygodniach dziecko wciąż czuje się źle. Mama idzie jeszcze raz do lekarza. Lekarz pyta czy dziecko zażywa przepisane mu lekarstwo? Mama odpowiada, że Michał go nie chciał bo było zbyt gorzkie.

- 6 -

Janek, Tomek i Piotrek przyjaźnią się ze sobą od przedszkola. Wszyscy trzej są zuchami i należą do tej samej drużyny. Pewnego dnia pani na zbiórce powiedziała że ma do nich prośbę. Jak wiecie wczoraj zachorował pan woźny i leży w łóżku. Wszyscy wiemy, że mieszka sam. Czy ktoś zechciałby na ochotnika przynieść panu woźnemu obiad ze szkoły i zrobić zakupy. Jurek podniósł pierwszy rękę. - Proszę pani ja mogę, bo mieszkam blisko pana woźnego. - Dobrze Jurku, ale na wszelki wypadek wybierzemy jeszcze kogoś. - Wtedy zgłosił się Piotrek - Proszę pani ja też właściwie mam najbliżej. Pan woźny mieszka w tym samym bloku co ja - powiedział Piotrek. Tomek długo się wahał. Nie był zdecydowany, czy również się zgłosić. Dokładnie pamiętał jak pan woźny skrzyczał go dwa dni temu za to, że wszedł do klasy w zabłoconych trampkach. Poza tym musiałby stracić tyle wolnego czasu. Jednak mimo tych wahań Tomek również zgłosił się. Chłopcy umówili się, że będą chodzić razem.

Minęło kilka dni, przyszedł czwartek. Tomek bardzo się ucieszył, bowiem zaraz po lekcjach miał iść z tatą na ryby. Chciał zaraz rano powiedzieć Jurkowi, że dzisiaj nie będzie mógł iść z nimi do pana woźnego bo idzie z tata, ale Jurek zachorował i nie przyszedł do szkoły. Myślał że może Piotrek pójdzie, ale i on nie mógł, bo umówił się z Wojtkiem na wycieczkę rowerowa za miasto. Tomek bardzo się zmartwił gdyż od paru dni marzył o wyjeździe na ryby. Kiedy tak rozmyślał przypomniał sobie samotnego pana woźnego leżącego w łóżku. - Mnie ża1 paru chwil spędzonych nad rzeką, a on tam na mnie czeka. I żwawym krokiem poszedł do chorego pana woźnego .

- 7 -

Marek wrócił właśnie ze szkoły do domu, jakiś smutny, markotny, ponury - nic go nie cieszyło. Mama była jeszcze w pracy, siostra w szkole, a tato, właśnie tato już kilka tygodni leżał w szpitalu po wypadku samochodowym. Od tego czasu, gdy zabrakło taty wszystko stało się nowe, straciło swoje kolory i wesołość. Nie było z kim porozmawiać, pójść na spacer, pojechać na wycieczkę, nie było z kim pobaraszkować wieczorem - było bardzo smutno. Marka nie opuszczał zły humor, nawet jeść mu się nie chciało. Właśnie miał pójść po ę do biura, gdyż razem mieli iść na zakupy. Droga, która zwykle chadzał do mamy zabierało mu 7- 8 minut, teraz szedł chyba z pół godziny. Wlókł się od krawężnika do krawężnika, kopał kamienie. Kiedy wreszcie dotarł do biura gdzie pracowała mama, przy powitalnym pocałunku w czoło zauważył na twarzy mamy jakiś błysk radości, wesołości, uśmiechu. Od czasu kiedy ojciec był w szpitalu, mama rzadko się uśmiechała. Często zaś w jej oczach pojawiały się łzy. Zaczął więc wypytywać mamę, co się stało. Początkowo mama mówiła, że niby nic, nic się nie stało. Ale po naleganiach nareszcie usłyszał prawdziwie radosna, dobrą nowinę. Jutro tato wraca do domu. Już widziałam jak biega z ojcem razem za piłką, jak grają w warcaby, jak gramoląc się na jego kalana, ciąga ojca za brodę i włosy. Chciał śpiewać i tańczyć, taka radość go wypełniała.

Zaraz ucałował mamę w obydwa policzki, a nawet w koniec nosa. Nie czekając na mamę wybiegł szybko z biura i popędził co 3 stopnie do szkoły, aby zaraz podzielić się tą wiadomością z siostrą. To była wspaniała, najpiękniejsza nowina jaka ostatnio słyszał.

- 8 -

Tragedia Jarka zaczęła się od gry w piłkę nożna. Było to na wakacjach. Jarek był już po I Komunii Świętej. Bardzo lubił grać /przeźrocze/ w piłkę, świetnie radził sobie na boisku. Pewnego dnia grał na obronie. Otrzymał bardzo silny strzał prosto w brzuch. Długo leżał na trawie i nie mógł się podnieść. Zabrano go do szpitala. Po kilku tygodniach pobytu w szpitalu okazało się /przeźrocze chłopiec w szpitalu/, że w jego organizmie zaczął się rozwijać rak wątroby. Klasa modliła się za Jarka po każdej katechezie. Dzieci nie mogły go odwiedzać w szpitalu, ale to robił ksiądz katecheta. Dlatego często pytali księdza o zdrowie Jarka.

Kiedy pewnego dnia przyszli do księdza, aby zapytać o zdrowie Jarka, ksiądz otrzymał telefon ze szpitala, że z Jarkiem jest bardzo źle. Ksiądz, czym prędzej pojechał do szpitala. Na jego widok Jarek zaczął płakać. Czemu płaczesz? Przestraszyłeś się swego księdza? - Nie, nie! Jarek powstrzymał łkanie - To z radości. Ksiądz usiadł. przy łóżku trzymał za ręce opowiadał pięknie o niebie. Tam czeka na nas Pan Jezus. Czeka Matka Boska. Oni cię bardzo kochają. Ksiądz pomógł Jarkowi się wyspowiadać, udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Będziesz miał więcej siły i odwagi - powiedział. Wreszcie Jarek przyjął Pana Jezusa pod postacią białego opłatka. Ksiądz pomógł mu uczynić dziękczynienie. Jarek był już spokojniejszy, bo był z Największym Przyjacielem.

- 9 -

Jacek i Tomek są uczniami czwartej klasy. Pewnego dnia Jacek zachorował i leżał w łóżku. Nie chodził do szkoły, ani nie uczęszczał na katechezę.

Ponieważ nigdzie nie chodził, dlatego nie wiedział co nowego wydarzyło się w szkole i na katechezie. Tomek był najlepszym przyjacielem Jacka, siedzieli razem w jednej ławce.

Od chwili, gdy Jacek zachorował, Romek wcale go nie odwiedzał. Jackowi było bardzo przykro z tego powodu; dotąd uważał Tomka za prawdziwego przyjaciela. Gdy Jacek wyzdrowiał i poszedł do szkoły, najpierw spotkał właśnie Tomka. Cześć Jacek, jesteś już zdrowy? - zapytał Tomek. Jacek nie odpowiedział. Obraziłeś się na mnie? - pyta Tomek. Jacek odpowiada: dlaczego nie odwiedziłeś mnie gdy byłem chory? Przecież czekałem na ciebie.

- 10 -

Był sportowcem pełnym życia i energii, młodym człowiekiem. Jak wspominał bardzo lubił sport, gdyż dawał mu szansę rozwoju. Dobrze grał w piłkę nożna. Miło było popatrzeć, gdy ładnie pływał kraulem. Janek miał wielu znajomych, kolegów, koleżanek. Miał też dużo planów na przyszłość.

Latem wyjechał z rodzicami samochodem na wczasy. Mieli wypadek, pech chciał, że Janek najwięcej na tym ucierpiał - stracił nogę.

Gdy dowiedzieli się o tym znajomi, trudno im było w to uwierzyć. Nagle dla Janka upadły marzenia, a przed oczyma stanęła perspektywa życia bez nogi. Życia zdanego na ciągła pomoc drugich, a może na samotność. Zmagał się ze sobą, nie mógł się pogodzić z kalectwem. Dlaczego właśnie ja, a nie inni ludzie? Cierpiał jeszcze bardziej, gdy widział siebie wśród zdrowych.

Wtedy wszystko stawało się nieznośne. Nawet najbliżsi, którzy starali się zrozumieć, też do końca nie mogli wejść w jego położenie.

Najgorsza jednak była reakcja ludzi. Byli tacy którzy współczuli i pomagali. Byli i tacy którzy mówili "ma na co zasłużył". Ci którzy dawniej podawali się za kolegów, odeszli. Stał się już niepotrzebny. Doświadczył jeszcze raz, że egoizm człowieka jest wielki.

Teraz sam Janek będzie musiał zadecydować co uczyni ze swoim, kalectwem, jak potoczą się jego losy.

Czy się zniechęci do życia, zamknie w sobie, oddzieli od ludzi? Czy wykorzysta swoje cierpienie i pomnoży je w wielki kapitał człowieczeństwa? Bo przecież pozostał nadal człowiekiem, choć bez nogi, którą stracił, ale może zyskać coś innego?

- 11 -

Anna Frechcińska - Majewska napisała w jednej z gazet artykuł pt. "Potrzebuję pomocy najbliższych". Posłuchajmy:

Dawniej byłam zawsze wyjątkowo sprawna i zdrowa. Jeździłam na studenckie obozy narciarskie jako instruktorka, w lecie pływałam, chodziłam po górach, jeździłam autostopem po Polsce i różnych krajach Europy. Wszystko układało się świetnie.

Jeszcze podczas studiów wyszłam za mąż, urodziłam ;dzieci. Ukończyliśmy studia - ja socjologię, mąż leśnictwo, a ponieważ dostał prac w poznańskim, przenieśliśmy się do nowego domu, do lasu.

Z wielkim zapałem zabrałam się teraz do zupełnie nieznanej dotąd pracy - zajmowałam się domem i dziećmi, uprawiałam ogród warzywny, doglądałam sadu. Poza tym, rozpoczęłam pisanie pracy doktorskiej, byłam na studium doktorskim i co tydzień dojeżdżałam do Warszawy.

Mając 25 lat zaczęłam tracić równowagę, utykać, co przecież nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że taki może być koniec mojego zdrowia i sprawności fizycznej. Po zgłoszeniu się do lekarza specjalisty, lekarz stwierdził chorobę SM, która powoduje mniejszą lub większa niepełnosprawność fizyczną.

I rzeczywiście chodziłam z coraz to większym trudem. Obroniłam doktorat, była pewna, że gdyby na to mąż chorował, pomagałbym mu w miarę możliwości. Nie myślałam o tym, że w końcu może nadejść chwila, gdy stracę samodzielność życiową. Ale taka chwila nadeszła.

Stan mojego małżeństwa pogarszał się. Rozpadło się małżeństwo, a ja znalazłam się w domu rodziców. Teraz już potrzebna mi jest stała pomoc.

- 12 -

Skarżą się często rodzice na swoje dzieci, ale jest też niemało skarg bolesnych, tragicznych, wypowiadanych skrzywdzonymi ustami dzieci. To też musi boleć, kiedy się słyszy wypowiedź dziewczyny krzywdzonej przez swojego ojca: "rodzice ciągle się kłócą, a ojciec jest dla mnie niedobry, ojciec mnie nie lubi. Kiedy matki nie ma w domu wyżywa się na mnie. Mam 23 lata, jestem nieuleczalnie chora, ale pracuję i zarabiam na siebie. Nie wiem, dlaczego ojciec mnie nienawidzi. Może dlatego, że jestem chora. Ale czy to moja wina? Nieraz ze łzami patrzę na innych rodziców, którzy z taką miłością odnoszą się do swoich dzieci. Ja słyszę same tylko wyzwiska. Płaczę po nocach. Już nie wiem jak żyć i co robić. Cisną się wtedy na usta słowa: tato, dlaczego jesteś taki? Dlaczego nienawidzisz nas, swoje dzieci? Proszę cię, nie zabijaj naszej miłości".

  Ks. Praczyk I.. COr., "Czcij ojca swego i matkę swoją" - w rodzinie, BK 1-2 /1990/, s. 95

- 13 -

Dobrze pamiętam Beatę - miała 16 lat i była chora na białaczkę. Codziennie jako kapelan szpitala odwiedzałem, spowiadałem i udzielałem Komunię Św. chorym. Ona też przyjmowała Jezusa. Znałem jej chorobę i również to, że po ludzku nie było szansy. Lekarze rozkładali ręce. W ostatnie dni czerwca już nie mogła wstać. Wiedziałem, że muszę udzielić jej sakramentu chorych, bo zbliża się jej odejście. Był 1 lipca - w ten dzień podszedłem do niej. Przyjęła Komunię Św., ale widziałem, że jest źle. Miałem tego dnia wyjechać na urlop, jednak jeszcze przed wyjazdem chciałem do niej pójść. Nawet nie zdążyłem wyjść z domu, a tu telefon ze szpitala wzywający do chorego. Czułem, że to do niej. Rzeczywiście. Spotkałem przy jej łóżku zapłakanych rodziców. Ostatnimi siłami powiedziała, że mnie poznaje i wie, że jest u niej ksiądz. Udzieliłem jej namaszczenia a po 2 godzinach już nie żyła.

Ks. Gościniak H., Tajemnica odejścia, BK S-4 /1990/, s.181

- 14 -

Rodzice Piotra mają ośmioro dzieci, tłoczą się z nimi w jednym pokoju z kuchnią. W mieszkaniu wilgoć, brak nasłonecznienia. Ojciec bez stałej pracy. Wydaje się, że nędza ekonomiczna idzie tu w parze z nędzą moralną. Rodzice Wojtka 2ostali pozbawieni przez sąd praw rodzicielskich. Ojciec w więzieniu: matka przyjmuje "kochanków" nawet w obecności dzieci, zachęcając ich do podobnego postępowania.

Analogicznie w rodzinie Jarka. Mimo sprzyjających okoliczności ekonomicznych. W domu pijaństwo: matka i córka uprawiają prostytucję. Chłopcu nie pozwalają przebywać w domu.

To tylko przykłady. W innych wypadkach chłopcy trafiali do domu dziecka z powodu choroby rodziców lub jako sieroty, względnie półsieroty, pozbawione opieki. Dla nich zakład był koniecznym azylem. Chorzy rodzice wiele myślą o dzieciach - tylko z konieczności - oddanych do zakładu. Świadczą o tym ich listy, które tu we fragmentach, po poprawieniu ortografii i interpunkcji przytoczę. "Moje Kochane Dzieci, jak będę mogła chodzić / choroba stawów /, to już w przyszłym tygodniu pojadę. Dzisiaj tak mnie ręce bolą, że nawet długopisu nie mogę normalnie trzymać. Mirusiu Kochany, ucz się pilnie, uważaj na lekcji..." W dalszych listach analogiczne zainteresowanie się dziećmi, świadczące o więzi matki z synami, Mirkiem i Bogusiem. W takim wypadku dzieci poddają się losowi i godzą się z koniecznością pobytu w zakładzie. W innych wypadkach bywa przeciwnie. Mimo perswazji rodziców zmuszonych do oddania syna do zakładu, ten buntuje się i nie chce być poza domem. Szczególnie bolesne są fakty, gdy matka wyrzeka się swych dzieci. Takie właśnie nieszczęście spotkało Andrzejka. Pisze do niego babcia i podkreśla: "mama was w domu nie chce", uważając: "że jest was za dużo w domu. Ona nawet Żałuje, że Józka nie zabrała". W podobnej sytuacji jest Robert, do którego pisze starsza siostra:

"Drogi Robercie, nie będziesz mógł przybyć na wakacje do domu, bo twoi rodzice są kłamcy. Oni ciebie nie chcą. Oni ciebie okłamują. Ty na nich nie licz. Musisz tam / to jest w zakładzie / pozostać, bo ja ci pomóc nic nie mogę".

Są to wszystko fragmenty pewnej pracy dyplomowej pedagoga; który obserwował grupę dwudziestu pięciu chłopców w wieku od 12 do 18 lat Niech przemówią do nas suche, ale wstrząsające w swej wymowie cyfry: z 25 chłopców - sześcioma interesowali się oboje rodzice, pięcioma tylko matka, jednym tylko ojciec, dwoma tylko dziadkowie, a jedenastoma nikt z rodziny.

Ks. Rybicki R FSC, "Czy może matka zapomnieć o swoim dziecku?; BK 3-4 /1990/, s. 211-212

- 15 -

Pewien pielgrzym rzymski wybrał się w śliczny ranek sierpniowy do Ostii. Spodziewał się tam znaleźć bujną roślinność i ludzi tryskających zdrowiem, bo przecież po zdrowie ludzie jeżdżą nad morze. Tymczasem ziemia popękana od żaru słońca, tylko gdzieniegdzie zielona trawka, wszędzie rosły dzikie chwasty, między którymi błąkały się wychudłe owce i zwierzęta domowe. Mieszkańcy uciekli z miast. Kościół był zamknięty. Po długim poszukiwaniu przewodnika, który by go do dawnych ruin zaprowadził, pielgrzym znalazł chłopca bladego, który pomimo ognia, jakim słońce prażyło z nieba, trząsł się cały z zimna. Zapytany, co mu dolega, wyszeptał ze spieczonych ust tylko te słowa: La malaaria

- Niedobre powietrze.

Zaraźliwe miazmaty – wyziewy chorobotwórcze które podnoszą się w lecie z tych napływowych ziem, zatruwają powietrze do tego stopnia, iż nie dają nikomu oddychać swobodnie.

- 16 -

"Wszystko wydawało się tak normalne w naszym małżeństwie. Była najpierw płomienna miłość, był ślub, wystawne przyjęcie z okazji ślubu kościelnego, poczucie, że dobrze nam razem, oczekiwanie na dziecko, narodziny Piotrusia. Potem jednak to już raczej nie przewidziane wydarzenie. Nie myślałam, że dzień ostatniego maja będzie zarazem ostatnim dniem, w którym poruszyłam się o własnych siłach i na własnych nogach. Pierwszego czerwca byłam już kaleką. Od tego dnia wszystko się odmieniło w moim życiu. Ze łzami w oczach zdecydowałam się wypowiedzieć do męża słowo: "Możesz zabrać Piotrusia i odejść, ja ci już nie będę potrzebna. Pozostał, powiedział, że teraz kocha mnie jeszcze bardziej, teraz gdy tak potrzebuję miłości i pomocy".

Ks. Tulin S. COr, Powołanie do życia w rodzinie - talentem do wykorzystania, BK 3-4/1990/, s.171   

- 17 -

Szymon chodził do klasy szóstej. W klasie był najlepszym uczniem z historii. Tuż przed Bożym Narodzeniem znalazł się w szpitalu, miał wadę serca Po dokładnych badaniach lekarze stwierdzili, że Szymkowi potrzebna jest operacja. Musiał więc pozostać w szpitalu, aby się do niej dobrze przygotować. Odwiedzali go rodzice oraz młodsza siostra Kamila i starszy brat Bernard. Nie zapomnieli o nim koledzy i koleżanki z klasy. Szymon bardzo się ucieszył, gdy przyszła do niego pani wychowawczyni. W szpitalu, w którym przebywał, znajdowała się kaplica, gdzie ksiądz kapelan w każdą niedzielę odprawiał dla chorych i dla personelu lekarskie Mszę Świętą. Szymek razem z innymi uczestniczył we Mszy Świętej i przystępował do Komunii Świętej.

Rodzice odwiedzając syna, przypominali mu o rannej i wieczornej modlitwie. Mówili, by nie kładł się spać bez pacierza. Szymek rano i wieczór klęczał przy łóżku i modlił się. Widzieli to chłopcy, którzy razem z nim leżeli i za przykładem kolegi klęczeli i modlili się jak umieli każdy przy swoim łóżku. Siostry pielęgniarki były bardzo zadowolone z sali Szymona. Chłopcy utrzymywali wzorowy porządek wokół siebie, przestrzegali ciszy, pomagali młodszym pacjentom.

Nadszedł dzień operacji Szymona. Rodzice prosili księdza katechetę, by odprawił Mszę św. w intencji chorego. Siostry pielęgniarki zawiozły go na salę operacyjną. Lekarz pochylił się nad pacjentem i powiedział, że poda mu lekarstwo, po którym zaśnie i nic nie będzie czuł, że nad jego zdrowiem czuwa cały zespół lekarzy i pielęgniarek, żeby był spokojny. Gdy Szymon usłyszał, że zaraz ma zasnąć, powiedział: "Panie doktorze, ja zawsze przed spaniem mówię pacierz, nie kładę się spać bez modlitwy. Teraz też pragnę się pomodlić. I co zrobił Szymek? Uklęknął przeżegnał się i odmówił pacierz OJCZE NASZ, ZDROWAŚ MARIO, ANIELE EOŻY... Gdy skończył modlitwę, powiedział: "Teraz mogę zasnąć, bo już się pomodliłem"".

Rozpoczęła się operacja, która trwała przeszło trzy godziny. Po skończonym zabiegu odwieziono pacjenta na salę pooperacyjną. Przy chorym czuwała siostra pielęgniarka. Lekarz, który operował Szymona, powiedział: "Już piętnaście lat pracuję w tym szpitalu, ale podobnej operacji nie przeżyłem. Czułem, że moimi palcami kierował sam Bóg. Widziałem, jak Szymek modlił się przed operacją, ja modliłem się razem z nim o szczęśliwy przebieg tak trudnej operacji.

O. Jackiewicz K. O. Cist, Św. Szczepan bohaterem Chrystusa, BK 5-6 /1990/, s. 302-303

- 18 -

Był pewien chłopiec. Miał na imię Piotruś /Piotruś D Airellc,1912 -1973 ). O. Misjonarz Albert / Albert Rossieres ) prowadził misje / we Francji w Saint Malo). Chłopiec chodził bardzo gorliwie na spotkania misyjne. Wziął sobie do serca naukę o częstej Komunii św. Miał adres od O. Alberta i postanowił pisać do niego listy. Z tych listów znamy historię Piotrusia. Skarżył się on, że jego tatuś, kapitan sztabowy, jest niewierzący, a nawet naśmiewa się z wiary. Piotruś dużo się modlił o nawrócenie tatusia i prosił Pana Jezusa, aby mógł cierpieć za swojego tatusia. Pewnego razu zdawało mu się, że Pan Jezus chce, aby zgodził się umrzeć za tatusia. Piotruś szybko wyraził swoją zgodę, że chce umrzeć, byle tatuś się nawrócił. Gdy wrócił ze szkoły krew rzuciła mu się z ust. Przyszedł lekarz, mama zapłakała, modliła się o zdrowie syna, ale Piotruś nie chciał wyzdrowieć. Przyszedł proboszcz z Komunią św. Gdy Piotruś opowiedział, że chce umrzeć, aby tatuś nawrócił się, proboszcz płakał i płakał. Piotruś słabł i ostatnie dwa listy do O. Alberta dyktował swemu bratu. Pisał, że już nie może spać i niedługo umrze, a wtedy tatuś nawróci się. "Do zobaczenia w niebie"

- Kończył list. W Wielki Czwartek Piotruś zaczął konać. Spojrzał na tatusia. Tatuś pochylił się, by usłyszeć, co powie jego syn. Usłyszał słowa: "Do zobaczenia tatusiu w niebie... to za tatusia..." Piotruś umarł ściskając swój różaniec. Tatuś upadł przy łóżku i płakał, i modlił się. Przepraszał Boga i swego syna za swoje życie. Wybiegł w końcu z domu, by znaleźć księdza i się wyspowiadać. Napisał do O. Alberta: od dziś zacząłem praktykę codziennej Komunii św. w miejsce zmarłego mego syna Piotrusia.

O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 363 - 364

- 19 -

Sandra Milo, znana i lubiana aktorka włoska, kilka lat temu wyznała publicznie swoją tragedię życiową mówiąc: "Pomogłam umrzeć mojej matce, ponieważ bardzo cierpiała. Wyznanie to miało uwolnić Sandrę od niepokoju sumienia, który dawał się jej we znaki od wielu lat.

Próbując usprawiedliwić swoją decyzję, aktorka stwierdziła, że jej matka była dotknięta nieuleczalną chorobą, która z dnia na dzień niszczyła jej organizm, chociaż umysł pozostawał jasny i przenikliwy. Nie skutkowało żadne lekarstwo i lekarze nie robili najmniejszych złudzeń w tym przypadku; w tej sytuacji trzeba było zdecydować się na przyspieszenie końca Spontaniczne wyznanie Sandry Milo odbiło się szerokim echem w społeczeństwie włoskim i sprawa trafiła do sądu. Nie którzy domagali się surowego ukarania aktorki. W wyniku trwającego przez kilka miesięcy procesu aktorka została uniewinniona, ale to wszystko odbiło się negatywnie zarówno na jej osobowości, jak i stosunkach rodzinnych. Sąd uwolnił ją od odpowiedzialności prawnej, ale nie wszyscy znaleźli dla niej usprawiedliwienie na płaszczyźnie moralnej. Mało przekonywujący okazał się argument, że - jak sama to stwierdziła - kierowała się jedynie miłością do matki.

- 20 -

Phillis Irene Northcott złamała kręgi szyjne, gdy miała 18 lat. Straciła władzę w rękach i nogach. Od wielu lat leży w łóżku. Ktoś, kto został uderzony jej wewnętrznym spokojem, zapytał o powód tej przedziwnej wewnętrznej harmonii. Odpowiedziała: "Dla czego mam narzekać? Moje życie nie jest w moim ciele, lecz w mojej duszy, a ta jest zdrowa, jak w pierwszym dniu swego istnienia".

Codziennie przychodzą do niej ludzie, przynoszą swoje troski i zmartwienia, a gdy odchodzą, są pocieszeni - pocieszeni przez człowieka który sam miałby największe prawo do tego, aby go pocieszano.

- 21 -

Piotruś chodził do drugiej klasy. Miał czarne, duże oczy i kręcone ciemne włosy. Wszystkie dzieci lubiły bardzo Piotrusia, bo był wesoły i dobry dla wszystkich. Pewnego dnia Piotruś przyszedł do szkoły smutny. Zapytany przez panią w klasie, co mu się stało, odpowiedział hamując łzy, że mamusi pogorszyło się bardzo i tatuś musiał zawieść ją do szpitala. Mama Piotrusia na skutek ciężkich przeżyć w czasie wojny dostała choroby serca. Wczoraj miała tak ciężki atak, że tatuś musiał wezwać lekarza, który zabrał mamusię do szpitala.

Smutno było odtąd w domu Piotrusia, bardzo smutno. Na szczęście była jeszcze babunia, która teraz przejęła cały zarząd w domu. Ale babunia także nie była zdrowa i skarżyła się na różne choroby. Pewnego dnia Piotruś nie zjawił się w klasie. Atak powtórzył się jeszcze raz i mamusia umarła.

- 22 -

Wojtek miał wielu kolegów. Chętnie spotykał się z nimi, grał w piłkę, jeździł w ich towarzystwie na wycieczki rowerowe. Gdy była zła pogoda, lub mama kazała mu się uczyć, był niezadowolony. W domu po prostu się nudził. Tak było, dokąd miał zdrowie. Ale przyszła choroba i Wojtek znalazł się w szpitalu. Musiał leżeć kilka tygodni, a potem lekarz zadecydował, że konieczny jest wypoczynek w sanatorium. Początkowo był zadowolony - już nie będzie cały dzień leżeć w łóżku, poznał nowych kolegów. Ale po kilku dniach Wojtek zrobił się dziwnie smutny, nie miał ochoty do zabawy, koledzy zaczęli go denerwować. Tęsknił coraz bardziej za domem i za rodzicami. Gdy leżał w szpitalu, rodzice często przychodzili do niego. Teraz w sanatorium, daleko do domu, nie mogli go odwiedzać.

Codziennie czekał przynajmniej na list od rodziców. Po kilku dniach napisał do domu długi list, w którym błagał mamę, by jak najszybciej po niego przyjechała i zabrała go do domu. Tak to jest w życiu - ludzie, którzy się kochają, chcą być razem, a gdy nie mogą się spotkać, bo są daleko od siebie, tęsknią.

- 23 -

W obozie koncentracyjnym w Dachau, młody, wysportowany mężczyzna, zachorował na tyfus. Dano znać zaprzyjaźnionemu z nim księdzu, że prosi o spowiedź. Ksiądz też był więźniem tego obozu. Postarał się o Pana Jezusa w kaplicy niemieckiej i poszedł do chorego. Chory leżał na parterowej pryczy. Był bardzo blady, wychudły i słaby. Widać było, że godziny jego są policzone. Ksiądz, po wysłuchaniu jego grzechów mówi spokojnie, bo wie, że dotyka najbardziej bolesnego miejsca, które doznało tyle upokorzeń i udręki strasznego życia w obozie: jeżeli masz jakąś nienawiść w sercu, wyrzuć ją. Przebacz swym wrogom, Wiem, jak to ciężko, ale przebacz. Chory drgnął. Zdawało się, że przywołuje wszystkie siły, które pozwoliłyby mu wstać i pomścić się na wrogach. Po chwili powiedział ze złością: Nie przebaczę. Nie mogę. Kiedy Niemcy przyszli mnie aresztować, bili moją matkę, kopali ojca, bili siostry. Nie przebaczę. Nie mogę. Ksiądz nie wiedział, co czynić. Po chwili spokojnie powiedział: Janku! Dam ci Pana Jezusa, a ty się Go poradź, co masz czynić. Wiem, że wtedy uczynisz dobrze. Na twarzy chorego widać było ogromne wewnętrzne zmaganie. Kapłan udzielił mu Komunii świętej. Chory przyjął Pana Jezusa bardzo pobożnie. Potem złożył ręce na piersiach, przymknął oczy, znieruchomiał. Zdawało się, że już nie żyje, ale on żył jeszcze. Po dłuższej chwili w jego oczach pojawiły się dwie łzy. Rozchyliły się wybladłe, spieczone usta i cicho wyszeptały: Przebaczam, wszystko przebaczam, Chryste. Chryste! I skonał. Łzy się stoczyły po jego twarzy i spadły na słomę pryczy.

- 24 -

Wyobraź sobie, że kosztem trudu, wielu nocy i dni, kosztem wielu lat zdobyłeś tytuł doktora astrofizyki. Jesteś u szczytu swej kariery naukowej, starają się o ciebie uczelnie krajowe i zagraniczne. I oto w tej chwili ty, profesor uniwersytetu, zapadasz na straszliwą, nieuleczalną chorobę. Rak toczy twój mózg. Najlepsi specjaliści z Warszawy, Londynu i Moskwy stają bezradni. Ukazuje się złowroga wizja nieuchronnej śmierci. I stanie przed tobą odwieczne ludzkie pytanie: I co dalej? Po co ja cierpię? Jaki jest sens ludzkiego cierpienia? Czy dzień mojej śmierci będzie dniem mej świadomości? Czy grób pochłonie mnie bez reszty? Czy poza grobem na moje spotkanie wyjdzie Bóg?

Sięgniesz do swej biblioteki naukowej i dowiesz się, jak przebiegają poszczególne stadia choroby, jak można wytłumaczyć zjawisko bólu, jakie procesy zachodzące w żywym organizmie prowadzą do śmierci oraz czym się tłumaczy rozkład mar ego ciała. Ale czy ci to wystarczy? Wszak pod tym względem podręcznik medycyny nie wyjaśni więcej niż podręcznik weterynaryjny. A czy człowiek, to tylko zwierzą? Czy człowiek władający potęgą myśli, wolnej woli, człowiek zdolny do poznania siebie i otaczającego go świata, zdolny podporządkować sobie tajemne siły natury, posiadający wrodzoną tęsknotę do szczęścia, do najwyższej sprawiedliwości, do nieśmiertelnego życia czy ów człowiek, to tylko zwierzę? - I stanie twój umysł przed problemem Boga. I pytać będziesz: skąd idę i dokąd zmierzam? Czy wówczas nie będziesz złorzeczył tej chwili, w której na progu młodości inne sprawy przysłoniły ci Boga? Czy nie będziesz złorzeczył sam sobie?

Wierzyć i być odpowiedzialnym – Szkic rekolekcji BK 85/4

- 25 -

W 1972 roku zmarł w Krakowie profesor Antoni Kępiński, znakomity uczony i myśliciel, przede wszystkim zaś dobry, szlachetny człowiek. Do dzisiaj ukazują się i natychmiast zostają sprzedane jego medyczne książki, przepojone głębokim humanizmem. Swego czasu czytałem wzruszające wspomnienia jego żony. Zapadł mi w pamięci opis jego ostatniej wigilii Bożego Narodzenia w 1971 roku. Profesor był już wtedy beznadziejnie chory. Leżał osłabiony i wycieńczony w łóżku, a przy nim stale czuwała jego wierna żona. Naraz ktoś delikatnie zastukał do drzwi. Był to kapelan szpitalny, a wraz z nim kilku kleryków. Dyskretnie zapytał o zdrowie i o to, czy pan profesor miałby ochotę wysłuchać kilku kolęd. Gdy chory się zgodził, wtedy ksiądz wraz z klerykami radośnie, z przejęciem odśpiewali kilka kolęd. Potem chcieli odejść, ażeby chorego zbytnio nie męczyć. Jednakże profesor cichym, osłabionym głosem prosił: "Jeszcze, jeszcze - to takie piękne!" Widać było, że profesor był do głębi wzruszony tym, że do niego, człowieka beznadziejnie chorego, w tym świątecznym wieczorze pofatygowali się młodzi, zdrowi ludzie, że w ogóle o nim pamiętali. Na koniec ksiądz kapelan podzielił się jeszcze opłatkiem i wyszedł wraz ze swoimi klerykami. Wtedy profesor powiedział do żony, że był to najpiękniejszy wieczór wigilijny, jaki w swoim życiu przeżywał. Niestety już ostatni raz na tej ziemi!

My doskonale rozumiemy, dlaczego chory tak się wyraził: spotkał się z bezinteresowną miłością.

Ks. Kazimierz Pielatowski Ukazała się łaska Boga BK 85/5

- 26 -

W jednym z naszych szpitali umierał mężczyzna ok. 60 lat. Nikt nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, że stan jego jest krytyczny. Rodzina chorego prosiła o interwencję kapelana szpitala. Jednak człowiek ten uporczywie odrzucał pojednanie się z Bogiem. Ratunkiem okazała się modlitwa wielu ludzi w intencji tego mężczyzny i dobroć księdza kapelana. Wtedy, gdy wszystko wydawało się przesądzone, chory poprosił o spowiedź. Wyznał po niej: wiele lat nie byłem pojednany z Bogiem, ale teraz zrozumiałem po co znalazłem się w szpitalu. Lekarze nie są w stanie mi pomóc. Ale Chrystus uleczył mnie z najcięższej choroby - grzechu. Jak jestem szczęśliwy mimo cierpień. Wszystko przestało być tak ważne, najważniejsze - jestem znowu w rękach Boga.

Ks. Józef Jędrzejewski „Którym grzechy odpuścicie, są im odpuszczone" BK 86/3

- 27 -

W frasobliwy sposób niosła światło córeczka pewnego dygnitarza. Najpierw był wierzącym. Potem stał się niewierzącym. Miał ukochaną córeczkę, jedynaczkę. Pewnego dnia w czasie zabawy w piaskownicy chłopak sypnął jej w oczy piaskiem. To dało początek chorobie, tak że dziewczynka mimo wizyt u najlepszych specjalistów traciła wzrok. Gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce stwierdzając, że na tym etapie rozwoju medycyny już nic pomóc nie są w stanie, powiedzieli, że tu może dopomóc tylko cud. Chociaż ojciec już nie wierzył w cuda, udał się do Częstochowy, w której przecież działy się już cuda. Po długiej modlitwie przed obrazem Czarnej Madonny pochyla się nad córką i pyta: "Córuś, czy widzisz. - "Nie, tatko, nic nie widzę, ale modlę się za ciebie, abyś uwierzył". - I wrócił do domu z Częstochowy "widzący", że bez Boga życie nie ma głębi, a cierpienie jest trudne do zniesienia.

Ks. Krzysztof Ryszka SYNAMI ŚWIATŁOŚCI JESTEŚMY BK 86/5

- 28 -

Leżący w pewnym szpitalu ciężko chory pacjent poprosił kapelana o udzielenie mu trzech sakramentów: pokuty, namaszczenia chorych i Wiatyku. W dzień po przyjęciu tych sakramentów wyznał kapelanowi z radością na twarzy: "Zaczynam rozumieć moje cierpienia. Cieszę się, że mogę współcierpieć z Chrystusem".

Ks. Józef Hajda ZBAWCZE CIERPIENIE BK 87/1

- 29 -

Tego dnia moi uczniowie podczas katechezy zachowywali się dziwnie niespokojnie. Byli jacyś inni, podenerwowani, rozgadani. W końcu kiedy zaczęło mi to przeszkadzać, powiedziałem do najbardziej w tym momencie aktywnego Gerarda:

- Jeśli masz coś ciekawego do powiedzenia, to podziel się ze wszystkimi naraz, mówiąc głośno, a nie urządzaj mi tu głuchego telefonu.

Gerard wstał i powiedział:

- Bo, proszę Księdza, Marcin mówi, że Pana Boga można jeszcze i dziś spotka na ziemi, że on Go widział i nawet z Nim rozmawiał.

- A co Ty na to? - zapytałem Gerarda.

- To niemożliwe. Pan Bóg jest w niebie, a nie na ziemi.

- Czy wszyscy myślą tak jak Gerard, czy ktoś zgadza się z Marcinem? Wybuchła ogromna wrzawa. Część klasy krzyczała, że Gerard ma rację, inni wołali: Marcin, Marcin Marcin?

Podniosłem ręce do góry i powiedziałem:

- W ten sposób problemu nie rozstrzygniemy. Proszę, by wszyscy, którzy chcą zabrać głos, podnieśli rękę i powiedzieli swoje zdanie.

Tablicę podzieliłem na dwie części, z jednej strony napisałem Gerard" z drugiej "Marcin". Następnie poprosiłem o wypowiedzi. Pierwszy zgłosił się Jacek przyjaciel Gerarda. Powiedział, że na ziemi to Pan Bóg jest tylko na obrazku, ale tak naprawdę to jest On w niebie. Nie wytrzymała tego Agata, która wstała i odpowiedziała pytaniem:

- A Komunia święta to co, czy tylko biały opłatek? Przecież to prawdziwy Pan Jezus pod postacią chleba.

Gerard wstał znowu: - Dobrze, zgadzam się, ale czy z Komunią mażesz porozmawiać? Mówisz i mówisz, a odpowiedzi nie słychać.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agul-net.keep.pl