CHĘĆ POSIADANIA, PRZYKŁADY TEMATYTCZNE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 1 -
Andrzej nosi do szkoły nową skórzaną teczkę w kształcie walizki. Z zachwytem wszyscy oglądali świecące zamki walizkowe i małe kluczyki. Andrzej nigdy ich nie używa, ale to coś wspaniałego.
Jolę podwozi do szkoły ojciec nowym samochodem. 200 km/godz. na liczniku. Chodzi cicho jak zegarek. Chłopcy czekają przed bramą, aż Jola przyjedzie, by z bliska zobaczyć to jeżdżące cudo. Wzdychają rozmarzeni - kiedy będą mieć taki wóz.
Mateusz częstuje na przerwie gumą do żucia. Długo można trzymać ją w ustach i nie traci smaku. To z paczki.
Koledzy żyją jeszcze wspomnieniami z wakacji. Gdzie to każdy nie był, jakie szczyty zaliczył, ile muszli z morza wydobył? Niektórzy przynoszą wakacyjne trofea, by zaimponować posiadanymi skarbami.
Ks. Mikołajczyk J., W niewolę miłości ofiarnej, BK 2-3 (1984), s. 80-81
- 2 -
Był piękny, słoneczny poranek. Andrzej i Darek, dwaj serdeczni przyjaciele, umówili się, aby odwiedzić chorą babcię. Zdarzyło się, że czasem przychodzili do niej i robili gruntowne porządki w jej domu. Tym razem stara babcia zleciła im niezwykle ważne zadanie. Mieli dokładnie wysprzątać dawno zapomniany strych. Atrakcja bardzo wielka. Na pewno zapytacie, co w sprzątaniu strychu może być pięknego i atrakcyjnego? Otóż babcia powiedziała im, że na strychu gdzieś jest ukryty skarb. Miały nim być złote monety, które ukrył kiedyś nieznajomy wędrowiec.
Chłopcy z wielką ochotą zabrali się do pracy. Wynosili stare, stylowe meble, które pokryte były grubą warstwą pyłu. Rozebrali wysoki, nikomu już nie potrzebny kaflowy piec, wymietli idealnie drewnianą podłogę. Uzgodnili, że pożółkłe gazety i czasopisma oddadzą w najbliższym punkcie skupu makulatury.
Po uciążliwej pracy trwającej 2 godz., byli trochę zmęczeni. Darek stwierdził z rezygnacją, że skarb, to chyba sny babci. Ale Andrzej szukał wytrwale, aż w najciemniejszym kącie strychu znalazł kilkanaście połyskujących monet. Postanowili nikomu nie wspominać o ich skarbie. Nawet pochylonej babci powiedzieli, że poza brudem nie było nic godnego uwagi. Następnego dnia poszli do Kościoła na Mszę św. dla dzieci. Śpiewali głośno, modlili się w skupieniu, patrzyli na ołtarz, a ręce mieli ciągle złożone. Wydawałoby się więc, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Ale jakie to miało znaczenie, skoro okłamali babcię, zabrudzili ręce kradzieżą, a przez to z serca wyrzucili Jezusa? Wprawdzie byli w kościele, wyznawali wiarę w Pana Boga, lecz w rzeczywistości od Niego odeszli, bo nie wypełnili jego przykazania, odrzucili prawdę, a wybrali fałsz i kłamstwo. Obydwaj chłopcy popełnili więc grzech.
Ks. Jęczek A., Odchodzący człowiek i czekający Bóg, BK 2 (1986), s. 69
- 3 -
Jeszcze przed wakacjami, w związku z katechezą omawianą w klasie siódmej, a dotyczącą wyboru szkoły i zawodu przeprowadziłem w kilku starszych klasach anonimową ankietę. Prosiłem, by uczniowie, nie podpisując się wcale imieniem i nazwiskiem, tylko klasą, odpowiedzieli szerzej na jedno pytanie: Jakie są twoje pragnienia, marzenia i plany na bliższą i dalszą przyszłość? Odpowiadało pisemnie około stu uczniów. W domu, gdy przeczytałem wszystkie odpowiedzi, ogarnęło mnie przygnębienie. Mógłbym wam teraz statystycznie przedstawić pragnienia bliższe i dalsze starszych dzieci. Byłoby to jednak zbyt nudne odpowiedzi wykazywały wielkie podobieństwo. Oto tylko przykładowe marzenia moich uczniów: spędzić akacje, ale koniecznie na zachodzie Europy, a jeszcze lepiej w Ameryce, otrzymać nareszcie w prezencie upragnione video; mieć dużo pieniędzy, zdobyć w przyszłości zawód, który pozwoliłby wybudować elegancką willę z telewizją satelitarną, zachodni samochód lub motor, nowe ubiory, ale też koniecznie z Pewexu.
Na następnej katechezie z tymi dziećmi powiedziałem tylko, że ich wypowiedzi są bardzo zasmucające. Nie wyjaśniłem jednak dlaczego...
W ubiegłą natomiast niedzielę, kiedy, podobnie jak wy, większość moich uczniów wróciła już z wakacji z głowami pełnymi wrażeń, spotkałem się z nimi po Mszy św. dziecięcej. Wśród otaczających mnie chłopców i dziewcząt wielu było z tych, którzy przed wakacjami odpowiadali na ankietę. Jakby od niechcenia rzuciłem pytanie: Z jakim plonem wracacie po wakacjach?
Andrzej z dumą i pewną wyższością oznajmił, że cały miesiąc spędzał nad Adriatykiem. Basia jeszcze głośniej oznajmiła wszystkim, że tacie za przemycony do RFN towar udało się kupić magnetowid. Ania ze śmiechem stwierdziła, że bardzo chytrym, jej zdaniem, sposobem, tzn. smutną wciąż twarzą wymusiła na rodzicach, że kupili jej "szałową" spódniczkę i kurtkę. Pomyślałem sobie w duchu: "biedacy i w dodatku nieuczciwi".
Po chwili jednak oniemiałem: inne dzieci, które brały przed wakacjami udział w ankiecie, teraz, odpowiadając na moje pytanie, nic nie wspomniały o video, pieniądzach, willach... Janek spokojnie opowiadał o obozie wędrownym, na którym poznał wielu ciekawych kolegów, zaprzyjaźnił się z nimi. Kasia, która przez miesiąc była u zniedołężniałej babci, powiedziała, że wraca z wakacji z innym sercem. Jurek zwiedził dużo kościołów, był także na pieszej pielgrzymce w Częstochowie, wrócił z niej odmieniony wewnętrznie - jak to sam określił. Wypowiedzi podobnych do tych ostatnich było bardzo dużo.
Nie wytrzymałem więc i powiedziałem: Dzięki Bogu, że ozdrowieliście i większość z was zrozumiała, że ważniejsze jest nie to, co człowiek posiada, jak gruby ma portfel czy modne ubranie, ale jakie jest jego serce, ,jego sumienie, jego dusza.
Ks. Andrzejewski R. "Effatha", BK 2-3 (1988), s. 68-69
- 4 -
Pewien wieśniak przyjeżdżał swoim koniem kilka razy w tygodniu do miasta, aby sprzedać to, co miał do sprzedania i kupić to, co było mu potrzebne. Po załatwieniu swoich spraw z radością wracał do domu. Prowadził swego konia lub jechał na nim, zsuwając czapkę na tył głowy i śpiewając wesoło. Jego droga wiodła obok sklepu pewnego kupca. Kupiec ów zauważył zadowolonego wieśniaka i zaczął porównywać go z sobą. Kupiec nigdy nie kończył swoich zajęć, zawsze coś nowego wymyślał, aby jak najwięcej zarobić. W ten sposób zawsze miał mnóstwo kłopotów.
"Szczęśliwy jesteś wieśniaku" - myślał często kupiec.
Nie poprzestał jednak na samych tylko myślach, ale chciał też sprawić radość temu pogodnemu i wesołemu człowiekowi, który często mijał jego dom.
Pewnego dnia zatrzymał przechodzącego wieśniaka, zaprosił go do siebie, ugościł, a na pożegnanie podarował mu garnek napełniony do połowy pieniędzmi. Wieśniak był wzruszony dobrocią kupca. Podziękował, pożegnał się i odszedł. Po kilku dniach wieśniak znów przyjechał do miasta. Kupiec spodziewał się, że znowu będzie wracał obok jego domu, jak zwykle spokojny, radosny i rozśpiewany. Tym razem jednak wieśniak spuścił głowę, czapkę nasunął na czoło i zamyślony wracał do domu. Kupiec sądził, że ktoś z jego rodziny zachorował albo jakieś inne nieszczęście go spotkało. Nie chciał dotykać świeżej rany, więc o nic nie pytał, spodziewając się, że następnym razem ujrzy znowu radosnego i spokojnego człowieka. Następnym razem jednak było znowu to samo. Tak było kilka razy. W końcu wieśniak sam wyjaśnił kupcowi, o co chodziło. Odniósł mu garnek z pieniędzmi i powiedział: "Weź go z powrotem, bo odkąd mi go dałeś, przepadł mój spokój. Cały czas myślę jak zapełnić garnek po brzegi. Oddawszy garnek podziękował kupcowi, pożegnał się, wsiadł na konia, czapkę zsunął na tył głowy i znowu wesoło zaśpiewał.
Ks. Twardawa M. MSF, I my jesteśmy powołani do zwycięstwa, BK 3-4 (1985), s.143-144
- 5 -
Paweł należał do wyróżniających się licealistów. Maturę zdał pomyśl
Był miłym chłopakiem. Na pytanie, czy pragnie dalej kontynuować naukę, bez wahania odpowiedział, że w dzisiejszej rzeczywistości nie opłaca się uczyć, bo przed młodym człowiekiem z dyplomem nie otwiera się obiecująca przyszłość. Nie warto więc marnować czasu na naukę. W trakcie rozmowy jednak ksiądz skierował uwagę młodego człowieka na problem, który jest ilustracją słów poety: "Co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną? A zatem, co dla człowieka, przed którym dopiero otwiera się życie, stanowi wartość najwyższą: czy konsumpcyjne nastawie do życia i egoizm, czy praca nad sobą w imię wyższych racji. A także, człowiekowi wolno zmarnować talent, zdolności, szansę jaka się przed tobą otwiera i wybrać wygodne życie. Wszak młodość jest okresem rzeźby charakterów i umysłów. Nie należy więc z tej możliwości kształtowania własnej osobowości zrezygnować, by móc być w zgodzie z własnym sumieniem w porządku wobec społeczeństwa, które stawia z tak wielką nadzieją właśnie na młode pokolenie. Paweł przyznał rację takiemu rozumowaniu, jednak nie mógł zgodzić się na rezygnację z określonego poziomu w zakresie dóbr materialnych.
Ks. Jeziorski H., Każdy czas jest dobry na nawrócenie, BK 1-2 /1990/, s. 88
- 6 -
W głośnym swego czasu filmowym obrazie "Love story” jest i taka scena która przez sentymentalny nastrój zepchnięta została na drugi plan. Matka głównego bohatera pyta syna o sprawę zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego. Otrzymuje od młodego człowieka zaskakującą odpowiedź: My to załatwimy samoobsługowo! I żyje z dziewczyną bez formalnego związku małżeńskiego. Uczucie - wulkan uczuć ukazany w sposób porywająco - łzawy - nie pozwala widzowi, a przede wszystkim bohaterom dramatu /bo to dramat przecież!/ osądzić ich wewnętrznie pięknych przeżyć w całokształcie ludzkiej egzystencji.
Ks. Dura A., Małżeństwo a Eucharystia, BK 3-4 /1990/, s.137
- 7 -
Eryka Michalska, która w swoim wierszu pt: "Świąteczny chaos" pisze:
"Nastał grudzień - czas Bożego Narodzenia,
Ileż to krzątaniny, gorączkowego wrzenia,
Biegania po sklepach za różnymi sprawami,
Nerwowego dreptania w kolejce za rybami,
I jak obyczaj każe - stół bogato zastawić,
Siano włożyć pod obrus, puste krzesło dostawić,
A TY, Boża Dziecino, patrzysz wielce zdumiona,
Na to, co się wyprawia w niektórych domach,
Czekasz opuszczona i smutno CI niewymownie,
Że w świątecznym chaosie zapomniano o TOBIE!"
Ks. Jeziorski H., Gotujcie drogę Panu, BK 5-6 /1990/, s. 277
- 8 -
Kilka lat temu przeszedł do mnie Adam, mój dawny ministrant i lektor.
- "Proszę księdza, byłem na studiach, ale je przerywałem, chcę iść do seminarium, chcę zostać kapłanem". Potem sprawa ucichła. W tym roku przyjechał do mnie na początku sierpnia. - Proszę księdza wróciłem ze Stanów. Przez rok tam pracowałem. Zarobiłem sporo dolarów. Przypatrywałem się życiu tam, w Nowym Jorku, tam się liczy tylko biznes, pieniądze. Mogłem tam zostać, ale tam nie było moje miejsce, tam nie byłbym szczęśliwy. Wróciłem do Polski - idę do nowicjatu, chcę zostać kapłanem, niech mi ksiądz napisze opinię".
Ks. Kolarz W., Nasze powołanie, BK 5-6 /1990/, s. 345
- 9 -
Ksiądz Jan Twardowski podaje szereg przykładów przyjmowania darów. Był chłopiec, któremu ciocia Klocia kupiła kolejkę elektryczną, wuj Stach książkę z obrazkami, ciocia Kinga łamigłówkę, a mama organki. Chłopiec książkę odłożył, łamigłówkę kopnął. Wuj i ciocia pospuszczali głowy. Czy było im przyjemnie? Czy chłopiec umiał przyjąć dary? Czy myślał, by sprawić przyjemność wujowi i cioci? Nie.
Marysia dostała czekoladę. Sama zjadła. Z nikim się nie podzieliła. Inne dzieci patrzyły ze smakiem. Czy Marysia umiała przyjąć dar? Czy stała się lepsza?
Wojtek ofiarował siostrzenicy 24 kredki. Potem chciał pożyczyć, aby namalować laurkę dla mamusi. Ala siostrzenica nie pożyczyła. Czy stała się lepsza?
Inny Wojtek chciał dostać łyżwy. Suszył rodzicom głowę. Rodzice zbierali pieniądze i w końcu kupili synkowi łyżwy. Wojtek jednak już się nie cieszył, bo kolega otrzymał telefon. Chodził naburmuszony i zły. Ciągle mówił o telefonie, a łyżwy leżały w kącie.
O. Kaźmierczak J. OFM Cons, Z dziećmi ku Kongresowi Eucharystycznemu, BK 5-6 /1990/, s. 361
- 10 -
Młoda dziewczyna, patrząc na życie bez Chrystusa, bez miłości, swój reportaż z życia jednego małego miasteczka zatytułowała: Byłam w piekle". Nie widziałam diabła z widłami, z rogami, z dużym ogonem. Widziałam tylko leżącego na ulicy, ciężko oddychające - go człowieka, obok którego przeszło obojętnie wielu zacnych, szanowanych ojców rodzin, lekarzy, dyrektorów, docentów habilitowanych... Widziałam zapłakaną twarz dziewczyny, którą ktoś zostawił, bo spotkał inną - ładniejszą i łatwiejszą. Widziałam staruszkę, której od wielu lat nikt nie odwiedzał. Jest w Domu Opieki Społecznej. Córka i synowie w wielkim świecie robią karierę.
Widziałam dobrego lekarza - specjalistę, który wrzuca do kubła na śmieci te małe, jeszcze nie narodzone... Co roku jeździ do Grecji. Lubi się opalać nad Morzem Śródziemnym. Żona ma ładne futro z karakułów. Mają wideo, zachodni, elegancki wóz, takie zadbane dzieci - syna i córkę. Widziałam ludzi, którzy nie protestowali, gdy wyrzucono ich z pracy za to, że mówili: < nie zrobię tego świństwa >. Patrzyli na krzywdzonych wystraszonym okiem: to nie moja sprawa - tłumaczyli się, ja mam dzieci, po co się narażali. /por. Wzrastanie nr 35,1992/.
Ks. Orszulak F. CM, Widzę niebo.., i Syna Człowieczego, BK 5-6 /1992/, s. 298
- 11 -
Jest takie opowiadanie z dawnych czasów o pewnym pobożnym królu, który postanowił ku chwale Bożej postawić wspaniałą katedrę. Ogłosił, że to ma być tylko jego dar i nikomu nie wolno ani jednego pieniążka na ten cel ofiarować. Gdy po kilku latach katedra była gotowa, król kazał na ścianie frontowej przy głównej bramie umieścić marmurową tablicę ze złotym napisem: "Król Demetriusz Dziesiąty tę katedrę na chwałę Bożą sam ufundował". Jakie było zdumienie króla i jego poddanych, gdy już następnego dnia na tej tablicy zamiast imienia króla było imię nie znanej kobiety. Król kazał znowu złotymi literami umieścić na tablicy swoje imię. Ale gdy po raz trzeci - chociaż straż pilnowała - niewidzialna ręka zdjęła imię króla a umieściła imię nieznanej kobiety, król zrozumiał; że to Bóg nie jest z jego pychy zadowolony. Kazał odszukać tę kobietę. Była to uboga wdowa. Stanęła przed królem przerażona, ale on ją spokojnie zapytał: "Powiedz mi, jak wielką ofiarę dołożyłaś, kiedy ta katedra była budowana?" Biedna wdowa wyznała pokornie, że kiedy woły ciągnęły ciężki wóz z kamieniami na budowę katedry, ona im dała po garści siana... Król wtedy zrozumiał, co to znaczy; błogosławieni cisi, błogosławieni ubodzy, błogosławieni miłosierni... i wynagrodził hojnie biedną wdowę za jej dobre serce.
Ks. Warzybok L, Błogosławieni - wezwani na Ucztę Baranka, BK 5-6 /1992/, s. 365
- 12 -
W "Słowie Powszechnym" (14-15. VII.1979 r.) w rubryce "Nic co ludzkie" przeczytałem wypowiedź młodej dziewczyny: "Niedawno, rok temu, poznałam człowieka. Jest ode mnie trochę starszy, już żonaty. Na razie znaliśmy się dosyć oficjalnie, ale patem zaczęła się miłość, i tak jest do dziś. Naprawdę, to jest wielka miłość z jego i z mojej strony. On mieszka z żoną, ale wiem, że mnie tylko kocha, a od żony odejdzie - obiecuje mi to. Wierzę mu, nie boję się, że mnie zostawi. Właściwie to nie miałabym żadnych kłopotów ani wątpliwości, tylko czasem śni mi się moja zmarła matka i tak na mnie we śnie patrzy, e potem długo sobie nie mogę znaleźć miejsca i dopadają mnie jakieś wątpliwości. Ale potem znów się spotykamy i znów jest wielka miłość, której jestem pewna... Napisałam do pani właściwie nie z prośbą o radę, ale po to, żeby Panią spytać, co pani uważa o takim śnie"...
- "Nie będę się starała ani Cię pocieszać; ani uspokajać Twoich wątpliwości - odpowiada pani Zofia. Wręcz przeciwnie, jeśli to możliwe, chciałabym te wątpliwości jeszcze bardziej pogłębić. Dziwi mnie nawet, że z takim bezwzględnym spokojem piszesz o braku wątpliwości w tej sprawie. Czy naprawdę uważasz za sprawę bezkonfliktową fakt, że związałaś się z człowiekiem żonatym...? A chcesz związać jeszcze silniej – swoje życie z nim. Czy nigdy nie zastanowiłaś się nad tym, że chcesz budować swoje życie na nieszczęściu i krzywdzie drugiej osoby - na krzywdzie rodziny?... Dążąc do urzeczywistnienia własnego szczęścia, trzeba przede wszystkim liczyć się z tym, czy nie burzymy po drodze szczęścia innych ludzi".
Nie wiem, jak jest z tą wielką miłością po sześciu latach u Jaśki z opolskiego. Jednak wiem na pewno, że własnej miłości i szczęścia nie można budować na niesprawiedliwości i krzywdzie innych ludzi. Przekreślenie sprawiedliwości - wcześniej czy później – prowadzi do śmierci takiej miłości, bądź też szarpie umysł i serce człowieka wątpliwościami i niepokojem płynącym z poczucia wyrządzonej krzywdy.
Ks. Antoni Boszko Sprawiedliwość nie podlega śmierci BK 85/5
- 13 -
Pewnej niedzieli Kasię, która była na kolonii, odwiedzili rodzice. Przywieźli jej różne słodycze. Ona podziękowała, schowała do szafki. głęboko, by ktoś nie zabrał. Z nikim się nie podzieliła. Inni tylko spoglądali i myśleli sobie: chętnie by się zjadło - ale ona jest taka, że nie da. Pod ukradkiem wyjmowała i zjadała sama. Cokolwiek też kupiła czy znalazła, np. piękną muszelkę, wszystko chowała, nawet nie chciała pokazać. Tyle nagromadziła, że gdy odjeżdżała, nie mogła pomieścić w plecaku.
Ks. Zdzisław Gościniak STRZEŻCIE SIĘ CHCIWOŚCI BK 86/5
- 14 -
Opowiadał Ahmed ibn Muhammad, że pewien młody Beduin błądzący po pustyni trafił na studnię, przy której znajdowała się dziewczyna nabierająca wodę. Dziewczyna była piękna jak księżyc w pełni. Beduin podszedł do niej i powiedział: Pokochałem cię ponad wszystko na świecie. Na to odpowiada dziewczyna: Za twoimi plecami stoi tak piękna kobieta, że ja sama nie mogłabym się znaleźć nawet między jej służącymi. Młodzieniec odwrócił się natychmiast, ale za jego plecami nie było nikogo. A więc to tak byłeś we mnie zakochany, że wystarczy ci powiedzieć o innej kobiecie ażebyś się odwrócił?"
Zdarzenie to ostrzega wszystkich pokornego serca. Raz zapatrzeni w Boga, nie mogą nastawiać ucha na inne wezwania: Jezus wzywa: "Pójdźcie do mnie wszyscy", którzy chcecie być wolni od jarzma cesarstwa i trosk doczesnych”.
Ks. Stanisław Godecki "PRZYJDŹCIE DO MNIE WSZYSCY" BK 87
- 15 -
Jest taka legenda o dwóch mnichach. Wyczytali oni w mądrych księgach, że na końcu świata jest takie miejsce, gdzie ziemia styka się z niebem. Postanowili tam pójść. Opuścili swój klasztor i rozpoczęli poszukiwania. Długo one trwały, nabrzmiałe były wieloma niebezpieczeństwami, wymagały wielu wyrzeczeń, a także odwagi do pokonywania różnego rodzaju pokuszeń. Ale podtrzymywała ich nadzieja, że kiedyś dotrą do celu, gdzie czeka na nich Pan Bóg. Wystarczy wtedy tylko zapukać i wejść.
I rzeczywiście, po wielu, wielu latach, o zmroku któregoś dnia znaleźli to, czego tak mozolnie szukali: drzwi do nieba, furtkę do Boga. Zapukali i weszli do środka z bijącym sercem. I naraz się zdumieli! Przecież to był klasztor, który ongiś opuścili. To była ich cela klasztorna, w której ongiś mieszkali. I wtedy dopiero zrozumieli, że miejsce, gdzie ziemia styka się z niebem, znajduje się na tym kawałku ziemi, który nam Pan Bóg przydzielił.
Jakże pouczająca to legenda? Mówi nam ona, że często człowiek szuka celu swojego żywota to tu, to znowu tam, niekiedy gdzieś daleko, bardzo daleko. w świecie, a w końcu znajduje go tuż, tuż, nieopodal swojego mieszkania...
WSPOMINAMY WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH BK 88
- 16 -
Pewien młody ksiądz skarżył się swojemu pierwszemu proboszczowi, że do tej pory nie był jeszcze za granicą, że jeszcze nie poznał wielu ciekawych krajów. Na to stary, doświadczony kapłan tylko się uśmiechnął i powiedział z wielką życzliwością w głosie: "Mój drogi! Najbardziej nieznany kraj, który jednak koniecznie i jak najprędzej powinieneś poznać, mieści się pod twoim kapeluszem !"
Dziesięć lat temu miałem okazję pojechać do Chartres i w tamtejszej katedrze podziwiać przepiękne witraże. I wtedy to, zupełnie przypadkowo, zobaczyłem w tym francuskim mieście bardzo oryginalny domek... Nazywano go pieszczotliwie "Picassiette" - był on jedną z atrakcji Chartres.. Gdy wpatrywałem się w ten domek, powiedziano mi, że wybudował go niejaki pan Raymond Isidore i że cały swój zapał, swoje siły, energię i czas poświęcił na ozdobienie swojego domu różnego koloru i wielkości kamykami. Obliczono nawet, że kosztowało go to 29 000 godzin pracy.
I pomyślałem sobie: ileż to godzin pan Isidore zechciał poświęcić swojej duszy nieśmiertelne. Pomyślałem sobie, że tak jak on, tak też czyni wiele ludzi. Nie szczędzą czasu, energii, zapału, pieniędzy, byle tylko wybudować i przyozdobić swój ziemski domek. A przecież któregoś dnia będą musieli go opuścić i to opuścić na zawsze. A równocześnie jakże serdecznie mało czasu i sił wkładają w budowę tego domu, który trwa na wieki, a który nazywa się - dusza nieśmiertelna. Warto, abyśmy nad tym się poważnie zastanowili, szczególnie teraz, kiedy bliska jest już nasza spowiedź rekolekcyjna!
Pod koniec XVIII wieku Wielka Rewolucja Francuska zmiotła tron Burbonów, królów francuskich, i wprowadziła w życie polityczne i w życie społeczne olbrzymie, często bardzo konieczne zmiany. Ale minęła Wielka Rewolucja przeminął też Wielki Napoleon i Burboni powrócili z wygnania na królewski tron. Nie utrzymali się jednak na nim zbyt długo. Dlaczego? Na to pytanie słynny polityk owych czasów, Talleyrand; taką dał odpowiedź: "Burboni niczego nie zapomnieli (z tego co było przed rewolucją) i niczego się nie nauczyli (z tego co rewolucja dała narodowi)".
- 19 -
Sezon letni 1986 r. w Himalajach zamknął się liczbą 13 wypadków śmiertelnych. Wśród nazwisk ofiar znalazło się troje Polaków. Jeden z takich wypadków zrelacjonował Michel Parmentier - Francuz, oraz Wanda Rutkiewicz - Polka, którzy wraz z francuskim małżeństwem Barrardów zdobyli jeden z najsłynniejszych himalajskich szczytów K 2.
Tak opowiadają o tym... "Nazajutrz rano jeszcze raz zacząłem podchodzić w półprzytomnym stanie, w pewnym momencie powiedziałem sobie: Stop, Barrardowie nie żyją, musisz teraz skoncentrować się na swoim ocaleniu. Wróciłem do namiotów, wywołałem Benoit mówiąc: Nie wiem nawet, w jakim kierunku się udać, jestem zagubiony. Benoit i inni, czując się winni "pozostawienia" mnie tam wysoko, czuwali przy radiotelefonie dzień i noc, aby kierować moimi krokami, za każdym razem, kiedy zgłaszałem się, czułem się niemal skrępowany przez to natychmiastowe: "J e s t e ś m y". I tak schodziłem na ślepo, i po siódmej wieczorem przypadkowo natknąłem ręką na pierwszą poręczówkę. Powiedziałem do radiotelefonu: Benoit, znalazłem, teraz to jak w metrze, jak w Paryżu, i usłyszałem wybuch radości w aparacie: to wszyscy zgromadzeni w bazie zaczęli krzyczeć!"
To jedno małe słówko "J e s t e ś m y" uratowało życie. Ten brak "obecności" mógł się skończyć tragicznie. To zdarzyło się 24 czerwca. 3 sierpnia zginął - po zdobyciu K 2 nową drogą - Wojciech Wróż, a w dniach 6 - 10 sierpnia zginęło 5 kolejnych alpinistów, w tym Polka - Dobrosława Miodowicz-Wolf zwana "Mrówką". Tak wspomina ją i jej śmierć inna alpinistka, Krystyna Palmowska - obecna wówczas pod K 2...
"Była wzorem lojalności, nigdy nie opuszczała partnera. Nie zapomnę podczas podejścia do obozu I w czasie ostatecznego ataku na Nangę Parbat poczułam się źle, dopadły mnie żołądkowe dolegliwości. Gdy Mrówka doszła do mnie i zobaczyła, co się dzieje, podniosła alarm. Zawróciła idącą z przodu Wandę i zarządziła podział zawartości mojego plecaka pomiędzy pozostałe. Ta jej postawa, wdzięczność, którą odczuwałam dla całego zespołu, bardzo mi pomogła przezwyciężyć chwilowy kryzys. Teraz, w krytycznym dla siebie momencie, ona pozostała sama, wyminięta przez przypadkowego partnera zbyt wyczerpanego, aby mógł dostrzec jej kłopoty".
"P o z o s t a ł a, s a m a" - dwa słowa... Wydawałoby się niewiele, a przecież mówiące wszystko! Pozostała. sama - zapłaciła za to najwyższą cenę. Dlaczego dzisiaj aż tyle słów o byciu z kimś lub o samotności kończącej się tragedią?
Ks. Janusz Tereszczuk SJ BÓG BYŁ Z NIM BK 88
- 20 -
Elizeusz, odmawiając przyjęcia podarunku za cudowne uzdrowienie Naamana, dał wyraz wielkiej bezinteresowności. Bezinteresowność jest cnotą wielką i rzadką. Możemy ją podziwiać u niektórych twórców naszej kultury, np. u Jana Matejki (+ 1893). Jan Matejko żył i tworzył w Krakowie; mimo że dał kulturze polskiej wiekopomne dzieła, jednak nie był należycie doceniany; w dodatku mając na utrzymaniu liczną rodzinę, całe życie borykał się z trudnościami materialnymi. Jakże ponętną musiała być pokusa przeniesienia się do Pragi, gdzie w roku 1873 ofiarowano mu lukratywne stanowisko dyrektor Akademii Sztuk Pięknych. Wolał jednak tworzyć w Polsce, nie licząc na wielki służyć obcym. W liście skierowanym do Pragi czytamy: "Z Waszej jednomyślności a gorącego wystąpienia widzę, jak gorączkowo radzi byście mieć mnie między sobą (...). Wiem, że wyjście z rodzinnego kraju mego hojnie nagrodzić byście się starali, a stałoby się ono podwaliną, a może i zapewnieniem przyszłości mojej i dzieci moich, niczym jak dotąd nie zagwarantowanej w ojczyźnie. Wiem nadto, że pojawienie się moje między Wami zespoliłoby poniekąd rozprzężone siły słowiańskie na polu sztuki. Wiem nareszcie, jak nieobcą dla Was osobista moja pochyłość ku czeskiemu narodowi (...). Ta wspólność krwi właśnie, nie żadne inne względy materialne, wyglądające na pokusę, stać by się mogły pobudką najniebezpieczniejszą do wyrzeczenia się własnej a prawej ziemi rodzinnej z chwilą opuszczenia tejże (...).
Przyjaźń dla Czechów mieć mogę, tak jak ją mam dziś serdeczną, ale ziemi mojej - Polsce miłość ma należy...". Maria Szypowska, Jan Matejko wszystkim znany, Warszawa (br.), wyd. VI, s. 235.
- 21 -
Jeżeli to serce przepełniają troski doczesne aby, jak najwięcej mieć, urządzić się jak najlepiej, zapewnić sobie pozycję i osiągnąć życiowy sukces, jeśli to serce zdominuje egoizm, nie ma w nim miejsca dla Chrystusa i człowiek podobny jest do ziarna, które nie przynosi owocu. Jest ono bezużyteczne i dzieje się z nim tak, jak w wierszu:
"Ziarno pszenicy schowało się w stodole. Nie chciało, by je zasiano.
Nie chciało umrzeć.
Nie chciało się ofiarować.
Nie chciało uratować swego życia.
Nie stało się chlebem.
Nie położono go nigdy na stole,
Nie pobłogosławiono i nie podzielono.
Nie podarowało nigdy swego życia: Nie podarowało nigdy radości. Pewnego dnia przyszedł gospodarz
I razem z prochem wymiótł ziarno pszenicy ze stodoły".
MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B – Tarnów 2000 Ks. Piotr Kruczyński
- 22 -
Podobno przed laty jeden z kapłanów pracujących na misjach wysłał do swego przyjaciela w Stanach Zjednoczonych dziwną przesyłkę. W paczce zapakowana była mała figurka miejscowego bożka oraz kartka papieru, na której było napisane: "U nas przed nim się klęka i jemu oddaje cześć". W niedługim czasie otrzymał odpowiedź z Ameryki. W kopercie znalazł on z kolei jednodolarowy banknot i objaśnienie: "A u nas przed nim się klęka i jemu oddaje cześć".
Ks. Jan Wnęk - BĘDZIECIE ZACHOWYWAĆ PRZYKAZANIA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 3-4(136) 1996
- 23 -
Bohater utworu H. Ibsena Peer Gynt (piękna muzykę do tego utworu napisał Grieg), marzył o bogactwie, sławie i wielkości. W młodości opuścił rodzinny dom, by przeżyć życiową przygodę, wybrać dla siebie najlepszy styl życia. Wyboru dokonał. Można o tym wyborze powiedzieć, że gdy stanął na rozdrożu, gdzie drogowskaz wskazywał dwa kierunki: "życie według ciała" i "życie według Ducha", poszedł w pierwszym kierunku. Szczycił się hasłem: "Bądź zawsze sobą". Nie zauważył jednak, jak zmienia się jego sposób patrzenia na świat, na własne życie. Zmieniła się także dewiza życiowa. Z "bądź zawsze sobą" niepostrzeżenie dla naszego bohatera zrobiło się: "Poprzestań na sobie". Ta zmiana okazała się dla niego fatalna w skutkach. Odszedł od Boga, o życzliwych mu ludziach zapomniał, odtrącił ich, fortunę zmarnował. U schyłku życia cała przyroda zdaje się go osądzać: "Liście szumiały: Jesteśmy dobrymi słowami, których nie wypowiedziałeś; krople rosy skarżyły się: Jesteśmy łzami, których nie przelałeś; źdźbła zboża szeptały: Jesteśmy dobrymi czynami, których nie spełniłeś". Życie tego człowieka okazało się zmarnowane. Życiową szansę przegrał. Nie umiał owocnie wykorzystać skarbu, jaki dał mu Bóg.
Czyż i dziś nie możemy spotkać takich właśnie ludzi, którzy chcą poprzestać na sobie odrzucając Boga, lekceważąc ludzi, gardząc wszelką pomocą? Nawet "mocarze" marnują szansę duchowego rozwoju. Chcąc podobać się sobie, zapominają o Bogu.
Ks. Andrzej Jagiełło - ŻYCIE WEDŁUG DUCHA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2 (136) 1996
- 24 -
Jedną z grup apostołów szatana to ci, którzy czynią zło za pieniądze, którzy zarabiają na grzechu bliźniego: właściciele i pracownicy instytucji, które służą rozpijaniu, demoralizacji, autorzy i kolporterzy gorszących książek i czasopism, autorzy demoralizujących programów telewizyjnych i twórcy nagrań wideo z gorszącymi filmami. Ci ludzie często również zdziwiliby się i obrazili, gdyby ktoś im powiedział, że służą szatanowi. Oni mówią, że muszą z czegoś żyć, utrzymać rodzinę, że ich nie interesuje, jakie skutki ich działalność wywołuje w życiu tych, którzy z niej korzystają. Bezmyślność, brak refleksji nad własnym życiem sprawia, że ktoś przez całe lata zarabia na demoralizowaniu innych i wcale nie ma wyrzutów sumienia. Co więcej, uważa się, jeśli nie za porządnego katolika, to przynajmniej za porządnego człowieka. Tymczasem demoralizowanie innych, to nie tylko postawa niegodna chrześcijanina, ale niegodna człowieka. Wobec tego rodzaju potrzebne jest zdecydowane napiętnowanie ich działań ze strony środowiska, w którym żyje.
Niestety, często wartość człowieka mierzy się jego sytuacją materialną. Ktoś jest bogaty, więc godny szacunku, jeśli zrobił majątek na rozpijaniu innych i demoralizowaniu młodzieży. Zwłaszcza w Polsce, gdzie pieniądze i kariera są bardzo po...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]