CHAD - oczami widza i aktora,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CHAD, czyli choroba afektywna dwubiegunowa – obserwacje oczami widza i aktora głównej roli.
CHAD, czyli niewesołe miasteczko z huśtawką, na której mało kto wytrzymuje bez strat osobistych z zabawy.
Żeby tylko kończyło się na prostej chęci wymiotów, po realizacji której ogólnie wszystko wraca do poziomu zdrowego błędnika. Niestety CHAD ruinuje, ruinuje nie tylko chorego, ale i jego otoczenie. Spróbujmy rozważyć oba bieguny.
Rozważmy dół huśtawki – stan depresji. Widz zewnętrzny dostrzega JEDYNIE osobę niezwykle smutną, zagubioną, przerażoną i absolutnie niezaradną. Budzi się chęć pomocy, wyrwania z letargu duszy i ciała. Ci najmniej rozumiejący rzucą standardowe i jakże bolesne „weź się w garść”, czym jeszcze niżej opuszczamy huśtawkę. Inni będą próbowali wprowadzić elementy rozrywki, jakiś spacer, jakiś teatr czy koncert. Wszystko to odbije się od muru, chory nie drgnie i najbardziej nawet empatyczne grono przyjaciół w pewnym momencie wpadnie w złość - „a radźże sobie samemu, nie jesteś bezbronnym, zaszczutym zwierzęciem”... Następuje zamykanie się w szklanej kapsule – świat zewnętrzny istnieje, ale nie czuje się ani jego zapachu, ani dotyku. Depresja – przekleństwo samotności. Rozbijany młotem niezrozumienia kotlet, którego i tak nikt nie chce nawet tknąć. Słowacki pisał „Smutno mi Boże”, ale on przynajmniej tego Boga miał, a jeśli i Boga braknie?
A teraz sam główny aktor? Znalazł się na scenie, patrzy na niego wiele oczu z zaciekawieniem, chwilami wręcz wrogim. On chciałby się schować w najdalszy kąt, uciec z tego teatru-macabre – nie umie tego
– posłusznie wplata się w dance macabre i tylko niektórzy nie mogą wytrzymać atmosfery i zakładają skutecznie pętlę na szyję...Aktor wie doskonale, że jest postrzegany jak bezdomny pies, ale jest różnica, kolosalna różnica. Przygarniając psa wystarczy dać mu jeść i zapewnić miejsce do spania, a ten szybko zacznie merdać ogonem. W stanie depresji to nie pomoże. Owszem, chory przyjmie posiłek i ciepło, ale nawet nie będzie w stanie rzetelnie podziękować, pojawi się jedynie zakłamany bełkot o wdzięczności...
A jednocześnie w zamkniętym ciele kumuluje się agresja, kompletnie niewidoczna dla widza. Zbiera się, skapuje z dnia na dzień, zaczyna dusić jak dżuma, wreszcie musi eksplodować – skulony z zimna zajączek okazuje się wilkiem o wyszczerzonych kłach, gotów do ataku pomimo pozornego wylęknienia. Oj świetny aktor o stu twarzach! Erupcja agresji może pójść na zewnątrz – aktor doskonale zapamięta nieżyczliwy wzrok widzów i będzie tylko czekał na moment ataku. Niestety może być gorzej – chory obróci agresję przeciw samemu sobie. Przestanie jeść „za karę” dla samego siebie, jeszcze szczelniej otuli się w lodowaty koc bezradności, w skrajnym przypadku sięgnie po gałąź i kawałek mocniejszego sznurka – nareszcie zejdzie ze sceny i nie będzie już musiał wkładać znienawidzonego kostiumu. Zejdzie, bo nie ma już kogo poprosić o pomoc, a przepraszać za to, że żyje nie zamierza...
A co, kiedy huśtawka w górze? Tu już super wesoło. Świat jest tak piękny widziany z góry... - sam czysty róż Widownia bije brawa, umysł i ciało pracują na pełnych obrotach – hamulce? A na co to komu, przecież tak wspaniale i szybko przemieszczamy się po autostradzie życia. Chce się grać kilka ról jednocześnie, pogłaskać i przytulić cały świat. I tu właśnie STOP!!! Chęć pogłaskania i przytulenia kobry może się skończyć tragicznie. A niby gdzie te kobry – przecież te Indie tak daleko. UWAGA, kobry to nieuważnie składane podpisy pod kredytami bankowymi. Kobra to niespanie po nocach, bo przecież trzeba nadrabiać stracony czas – wrócić na czoło peletonu, w same światła kamer i reflektorów. Wreszcie kobra kąsa. Zaczyna się ostry zjazd w dół, a tam już szczerzy żółte zęby bliska znajoma – depresja.
I tak w kółko. Czy można przestać się huśtać, pozostać w pozycji zero i potraktować fotelik bujany jedynie jako siedzisko? Pewnie tak, aczkolwiek autor jeszcze tego poczucia spokoju nie znalazł. I o co tu chodzi? Czy o połączenia synapsów, czy jakieś tam wadliwe wychwyty serotoniny. Nie wiem, pewnie medycyna poradzi sobie z CHAD – ja tylko chciałbym, żeby jeszcze za mojego życia.
I wreszcie na koniec. Wesołe miasteczka są zawsze pełne mimo podnoszących żołądek do gardła emocji. Może jednak warto żyć. TAK, WARTO. Trzeba jedynie nauczyć się od czasu do czasu wrócić do jakże szarej, ale i pełnej spokoju rzeczywistości codziennej pracy, umycia zębów i nie dawania innym cennych rad życiowych. Tylko przy takich założeniach można wejść w szranki z chorobą CHAD, i co więcej, wierzę, że można wygrać i POKOCHAĆ, każdy to, co jest mu najbliższe. W górę serca – wznośmy je do życia.
Jerzy Dąbrowski
jurdab55@gmail.com
[ Pobierz całość w formacie PDF ]